wtorek, 30 kwietnia 2013

Znak by Carmen [Poniedziałek]

Wczesnym rankiem obudziło mnie bolesne ukłucie na lewej ręce. Ból był tak silny, że wstałam szybko obracając się wokół siebie. Ujrzałam jedynie moje koleżanki śpiące w najlepsze i otwarte okno. Po co ktoś je otworzył? Silny podmuch wiatru wyrwał  mnie z zadumy. Wstałam i zamknęłam okno. Ponownie poczułam okropny ból na przedramieniu. Szybko powstrzymałam się by nie jęknąć. Popatrzyłam jednym okiem na rękę i widząc krew od razu odwróciłam wzrok. Zacisnęłam zęby i wybiegłam z sypialni by nikogo nie obudzić. Zbiegłam po schodach o mało się nie przewracając i padłam na kanapę przed kominkiem. Popatrzyłam ponownie na ranę. Ściekała z niej małym "strumyczkiem" krew brudząc mi pidżamę. Znowu ten ból, choć tym razem silniejszy. Spojrzałam mokrymi oczami na rękę. O mało nie krzyknęłam widząc, że z rany ukształtował się pysk strasznego węża z parą potężnych ostrych kłów. Krew nie chciała przestać lecieć. Jedna mała łza spłynęła po moim policzku...
Usłyszałam czyjeś kroki. Męski głos. Dało się usłyszeć parę przekleństw*. Paul...
-Hej Paul...- szepnęłam. Chłopak wyglądał jakby miał dostać zaraz zawału serca. Gdy zobaczył, że to tylko ja, uspokoił się trochę. Po paru sekundach szybko schował lewą rękę za siebie.
-Cześć, co ty tu robisz o tak późnej porze? Jest 5 nad ranem!- rzekł jakby panicznie ukrywając jakiś "sekret".
-A ty? A co tam chowasz za plecami?
-Eeeee... rękę.
-Ech... no wiem że to ręka, ale normalnie to byś nie chował, to chyba coś tam w tej ręce masz?- spojrzałam na niego ironicznie.
-Nie, nic nie mam.
Spojrzałam na chłopaka błagalnie. Na pewno też miał taki znak. On nie jest przypadkowy. No i normalnie nie miałby zakrwawionej pidżamy...

Gdy Paul wreszcie wyznał prawdę, zawyrokowałam, iż trzeba się udać z tym do pani Pomfrey. Szatyn coś tam zaczął marudzić, że on nie chce i że on sobie sam poradzi, ale spojrzałam na niego srogo i wreszcie przestał.
W skrzydle szpitalnym nikogo jeszcze, a raczej już nie było. Nawet pielęgniarki...
-Halo! Przepraszam! Jest tu kto?-zaczął wołać Paul.
Nagle z małych drzwi wyskoczyła pani Pomfrey z pidżamie. Spytała się oczywiście co tu robimy o tak wczesnej porze. Pokazałam jej moją ranę, teraz całą oblepioną zaschniętą krwią. Kobieta oczywiście kazała nam się położyć, podała jakiś wywar i oznajmiła, byśmy zostali tu do rana.


***

Po paru godzinach bezsensownego leżenia i gapienia się w sufit, gdy zebrało się już trochę uczniów (każdy z tym samym), przyszedł Profesor Dumbledore. Zawołał panią Pomfrey, która badała właśnie jednego chłopca ze Slytherinu. Po zaciekłej rozmowie, dyrektor oznajmił:
-Dzieci, nie martwcie się od tego się nie umiera. Ktoś naznaczył was czarno magicznym znakiem.-pani Pomfrey wyszeptała mu coś na ucho.- Wąż naznaczył was znakiem. Tego symbolu nie da się odczarować, ale zniknie sam z siebie za jakiś miesiąc i nie zostawi wam najmniejszego śladu. A teraz idźcie na śniadanie drogie dzieci!- zakończył i uśmiechnął się serdecznie do nas. Potem wyszedł jakby nic się nie stało. Wśród uczniów zauważyłam także Natalie. Patrzyła dziwnie na Dumbledore'a, jakby... nie... to już przesada... czytać w myślach samego dyrektora szkoły? Oj, Natalie...


*pisząc przekleństw, miałam na myśli kurde, kurczę lub coś w ten deseń :P a nie od razu jakieś wulgaryzmy.
Rowling też tak pisała... :P

piątek, 26 kwietnia 2013

Znak by Natalie [Poniedziałek]

Obudził mnie nagły ból na lewym przedramieniu, widniał tam ślad wbitych kłów węża. Przestraszyłam się. Co kilka nocy na parapecie przesiadywał ten sam wąż. Otworzyłam okno żeby to sprawdzić, jednak nie było tam gada. Na dworze wszystko było przykryte puszystym śniegiem. Minęło kilka miesięcy i jest już 23 grudzień, dzień przed Wigilią. Spojrzałam z powrotem na swoje przedramię, czemu to tak bolało! Zobaczyłam czy ukąszone zostały też moje koleżanki, ale na szczęście żadna. Ubrałam się w szatę błyskawicznie i poszłam do pokoju wspólnego. Z dormitorium chłopców wychodził Jace trzymając się za przedramię. Spojrzał na mnie.
-Czy to nie dziwne, że tylko nas ukąsił wąż?-spytał.
-Nie...W sumie to byliśmy najbliżej okien.-odpowiedziałam. Nagle oboje się skrzywiliśmy, bo poczuliśmy ból, jakby ktoś kuł nas stoma igłami. Popatrzyliśmy z bólem na ukąszenie. Dwie duże kropki zaczęły się przemieszczać.W końcu utworzyły na naszych przedramieniach węża z otwartą paszczą, a w niej dwa kły, jeden ociekał jadem, a drugi krwią.
-Chodźmy szybko do Pani Pomfrey.-zaproponowałam. Biegliśmy przez mrok korytarzy i trafiliśmy do skrzydła szpitalnego. Grupka uczniów dolegało to samo co nam. Rozpoznałam większość twarzy, w tym 2 blondynów z myśli Tony'ego, wszystkich ślizgonów, co mnie zdziwiło żadnego puchona, Carmen, Paula i parę innych gryfonów. Pani Pomfrey od dłuższego czasu badała jedną osobę i dobrze, bo po co kilka skoro wszyscy mają to samo. W pewnym momencie do pomieszczenia wszedł Dumbledore i podszedł szybko do pielęgniarki. Rozmawiali przez chwilę i wrócili do diagnozowania ucznia. Po paru minutach czekania powiedział.
-Dzieci, nie martwcie się od tego się nie umiera. Ktoś naznaczył was czarno magicznym znakiem.-pani Pomfrey wyszeptała mu coś na ucho.- Wąż naznaczył was znakiem. Tego symbolu nie da się odczarować, ale zniknie sam z siebie za miesiąc i nie zostawi wam najmniejszego śladu. A teraz idźcie na śniadanie drogie dzieci!-zakończył wesoło. Powoli skrzydło szpitalne zaczęło pustoszeć. Próbowałam wniknąć w umysł Dyrektora, choć wiedziałam, że przyniesie to duże konsekwencje. Chciałam uchwycić choć jedno wspomnienie dotyczące rozmowy z panią Pomfrey. Nie musiałam wywoływać wspomnienia, tylko po prostu dialog, mógłby wtedy przypuszczać, że o tym aktualnie myśli. Wyciągnęłam jedno zdanie ze wspomnienia.
-Jak myślisz Albusie...da się to usunąć?-spytała pani Pomfrey.
Jednak dyrektor popatrzył na mnie spojrzeniem dającym do zrozumienia żebym przestała.
-Przepraszam...-mruknęłam cicho i poszłam do Wielkiej Sali. Spróbowałam znowu coś wyłapać, choćby jedną myśl, no ale mój dar działa tylko wtedy kiedy jakaś osoba znajduje się w tym samym pomieszczeniu lub bardzo dobrze ją znam i mogę działać wtedy z odległości. Usiadłam pomiędzy Jace'm, a Mią.
-Gdzie tak długo byliście?-spytała. Opowiedziałam im o dziwnym znaku, a oni zrobili współczujące miny. Po zjedzeniu śniadania nauczyciele spisywali kto zostaje, a kto wyjeżdża do domu na przerwę świąteczną. Nie chciałam wracać do Rachel i Toma, więc zostałam. Do domu wracali wszyscy pierwszoroczni krukoni poza Noelle i Peterem. Carmen, Paul i Stuart też zostają. Ze Slytherinu zostaje owa brunetka (dowiedziałam się, że ma na imię Cassandra) i chłopak o imieniu Jeffrey. Popatrzyłam na braci blondynów, którzy do siebie szeptali. Oczywiście podsłuchałam w myślach (co chwile skupiałam się na obu) o czym rozmawiają.
-Słuchaj ja jadę do domu, a ty zostajesz w Hogwarcie.-powiedział ten starszy.
-Dlaczego ty jedziesz do domu?-spytał Michael.
-Bo jestem starszy.- niemal warknął.
-A nie możemy razem jechać do domu?-
-Znasz Natalie, trzeba mieć ją na oku.-odparł Samuel.- Wiesz, że mama robi sobie nadzieję, więc mamy tego nie schrzanić.-
-No i musimy sprawdzić czy się nie pomyliłeś.-Samuel klepnął Michaela w głowę.-Za co?-
-Za twoją niesamowitą spostrzegawczość.-
Od dłuższej chwili patrzyłam się na nich i przez przypadek zapytałam się w obu głowach.
-To o mnie mówicie?- zamurowało ich.
Poszliśmy wszyscy na lekcję transmutacji.
***
Po zajęciach i odrabianiu zadań domowych, poszłam do nieczynnej łazienki. Schowałam się w jednej z kabin i wyczekiwałam nadejścia ślizgona. W końcu przyszedł, uchyliłam trochę drzwi. Coś tam szeptał więc podejrzałam jego myśli.
,,- Hasashasa sssss sash..."- 
Co to znaczy?! Chyba jakaś język zwierząt, bo na pewno w żadnym kraju tak nie mówią. Patrzyłam dalej. Nagle umywalka osunęła się i widać było jakąś dziurę. Ślizgon skoczył tam. Postanowiłam wykorzystać to i wyjść z łazienki. Pędziłam do dormitorium ślizgonów mając nadzieję, że Tony zna ten język. Jakiś chłopak teraz wchodził i spytałam się go.
-Mógłbyś zawołać Tony'ego?- potaknął.
Po kilku minutach wyszedł szatyn.
-Natalie? O co chodzi?- spytał.
-Musimy pogadać.- odparłam.
Podczas naszej przechadzki powiedziałam mu o tym dziwnym ślizgonie.
-Przecież to język wężów!- powiedział.
-Do czego on służy?- 
-Mają go jedynie potomkowie Salazara Slytherina. Dzięki niemu można rozumieć co mówią węże lub porozumiewać się z ludźmi.-
Po tych słowach, pożegnaliśmy się i wróciłam do dorimitorium. Poszłam spać...

piątek, 19 kwietnia 2013

Gryffindor-Slytherin, pierwszy mecz Quidditcha by Carmen and Natalie

Perspektywa Natalie.

Sześć lekcji ciągnęło się w nieskończoność, a przynajmniej tak się wydawało, w końcu dla niektórych (mam na myśli krukonów) to za mało. Niewerbalni odrabiali wspólnie zadanie domowe.
-Nath?-spytałam.
-Co?-
-Jakie są skutki po wypiciu eliksiru Rumbin?- Blondyn popatrzył na mnie i trafił książką prosto w moją głowę.
-Co robisz?!- powiedziałam pocierając czoło.
-Widzisz Nat...to Snape próbuje cały czas robić, wbić nam podręcznik do głowy...Nath chciał to tylko przyśpieszyć.- powiedział Nick. Wszyscy popatrzyliśmy na niego wymownie, dlatego że, dzisiaj nikt nie był skory do żartów. Dlaczego? Po pierwsze: Z każdego przedmiotu dali masę pracy domowej, po drugie: prawie na każdej lekcji kartkówki i po trzecie: nikt nie mógł doczekać się nadchodzącego meczu Quidditcha (jak wiadomo jest 1 października, dokładnie miniony miesiąc od rozpoczęcia roku szkolnego). Do pokoju wszedł Jace.
-Co robicie?- spytał.
-Odrabiamy lekcje.- odpowiedziałam z niechęciom. Po moich słowach, każdy zajął się sobą, Nick pisał razem z Nathanem, Mia ze mną, a Jace odpowiadał na zadane mu pytania.
-To jakie są skutki tego eliksiru Rumbin?- spytała lekko poddenerwowana Mia.
-Pomyśl...w co najczęściej zamieniają złe czarownice w mugolskich bajkach ? lub Co całują księżniczki?- spytał Jace, jakby już odpowiadając.
-Dzięki.-powiedziała uradowana.-Casidler, nie wolno!- krzyknęła do swojego kota, który chciał poostrzyć sobie pazurki na szafie. Dochodziła godzina 16, wszyscy szykowali się do wyjścia. Założyłam szalik w kolorze naszego domu, niebieskim i brązowym. Wszyscy wyszliśmy na błonia i zajęliśmy miejsca. Usiadłam koło Mii, krzesło zajęłam Carmen. Warunki do gry były dobre, niebo lekko zachmurzone, a po za tym nie wiał wiatr i nie padało. Postanowiłam kibicować Gryffindorowi. Zobaczyłam Carmen i jej paczkę, pomachałam do nich. Zauważyli mnie i usiedli na swoje miejsca.


Perspektywa Carmen

Ranek, śniadanie, lekcje, lunch, lekcje, obiad. Tak to spostrzegłam. Moje myśli ciągle biegły na boisko do Quidditcha. Mój pierwszy mecz i to jeszcze Gryffindor ze Slytherinem. Yay! Naprawdę nie mogę się doczekać i jeszcze Paul mówił, że postara się załatwić najlepsze miejsca w pierwszym rzędzie. Tylko zanim to się stanie- trzeba odrobić lekcje. Siedziałam już pół godziny nad książkami! Plan nieba leżał gdzieś na podłodze, a moje wypracowanie na eliksiry ciągle domagało się poprawek.
-Nie wytrzymam! Dlaczego akurat dzisiaj mamy tyle zadane?!- spytała z oburzeniem Bridget.- To nieludzkie.
-No, w końcu niektórzy uważają, że Snape jest wampirem, więc on nie może być ludzki.- powiedział Stuart z szyderczym uśmieszkiem na twarzy. Zachichotałam lekko na myśl Snape'a z wielkimi kłami w buzi i zabrałam się ponownie za pisanie.
Gdy wybiła godzina 15:45 na zegarkach, ubraliśmy się trochę cieplej i ruszyliśmy z innymi w stronę błoni. Po drodze spotkaliśmy jeszcze jakąś Ślizgonkę z brązowymi włosami, otoczoną przez grupkę pierwszoroczniaków, czyli najprawdopodobniej jej kolegów z klasy. Opowiadała właśnie coś o tym, jak dobrze ona lata na miotle. Tak jak Paul obiecał, usiedliśmy w pierwszym rzędzie. Było cudownie. I jeszcze Natalie przyszła. Pomachała do nas i podbiegłam po schodkach na górę.


Perspektywa Wspólna

-Ale się cieszę! Nareszcie pierwszy mecz Quidditcha!- powiedziała Carmen z entuzjazmem.
-No, tyle czekaliśmy...- dodała Natalie wyczekując rozpoczęcia gry. Wszyscy usłyszeli głos komentatora.
-Witam wszystkich na meczu Quidditcha! Dziś zmierzą się ze sobą drużyna Gryffindoru i Slytherinu! Obstawiam, że gryfoni złapią znicza i...w wolnych przypuszczeniach pani profesor.- powiedział blondyn o niebieskich oczach na swoją obronę do Profesor McGonagall.- Mam jednak nadzieję, że to właśnie gryfoni wygrają!..To znaczy...ja wcale nie jestem stronniczy...Proszę zostawić mój megafon pani profesor!...Dobrze już niczego nie będę przypuszczał...Będę komentował grę...przynajmniej się postaram... proszę tak na mnie nie patrzeć pani profesor!- po tych słowach zaczęli wchodzić drużyny.- Oto na czele drużyny Gryffindoru, wasz ukochany kapitan Daniel Rickson!-
 Niektóre dziewczyny wykrzykiwały z trybunów. ,,Daniel! Wygraj ten mecz!" lub coś typu ,,Kocham Cię!". Carmen kiedy spojrzała na muskularnego szatyna, który uśmiechał się i machał ręką, otworzyła buzię. W sumie większość dziewczyn miała podobna reakcję. 
-Carmen...-szturchnęła ją Natalie. Dziewczyna pospiesznie zamknęła usta i patrzyła na boisko.
-Za nim dumnie kroczą pałkarze: Victor Vuncier i Luke Sykles!-kontynuował.- Macha do nas ścigająca Rackel Dorron, która nie chce się ze mną umówić...Co? Dlaczego? Pani profesor, żeby zaraz od razu szlaban? Przecież komentuję! No dobrze... Obok niej dumnie maszerują Marry Powter i Tom McRubin. A na samym końcu, obrońca Drake Accil!- zamilkł na chwilę i czekał aż ślizgoni się pokażą.-A oto drużyna Slitherinu! Na czele jak zawsze kapitan Mike Konel, za nim pozostali ścigajacy: Matt Lewins i Lucas Vants, obrońca: Justin Flanch, pałkarze: Ray Firwa i Will Sentch, oraz szukający: Chris Somber!-zakończył już trochę mniej entuzjastycznie przedstawianie drużyn. Na boisko weszła pani Hooch i kazała podać sobie ręce. Omówiła pokrótce zasady oraz wypuściła po kolei piłki. Gwizdnęła i gra zaczęła się. Wszyscy zajęli swoje pozycje. Blondyn znowu zaczął mówić.
-Kafel w posiadaniu gryfonów! Rackel podaje do Toma, on schyla się przed tłuczkiem który odbija Victor w stronę ślizgonów. Ciekawy ruch. I Marry trafia w pentlę! 10 punktów dla Gryffindoru! Macie za swoje wy...Przecież nie dokończyłem!...Tom podaje do Marry...ale zaraz... ślizgoni stosują manewr! Mike i Lucas obeszli ją z dwóch stron i przejęli kafla! Podanie do Matta...Drake broń! 10 punktów dla Slytherinu... Matt  do Lucasa, Lucas do Mike'a, ouuu to musiało boleć! Mike dostał tłuczkiem, ale się nie poddaje! Czy obrońca gryfonów obroni? Tak! Obronił!- tłum na trybunach zaczął wydzierać się ile sił w płucach. Niektórzy wołali nawet: widziałeś to? Widziałeś?! Obrońca uśmiechnął się skromnie. Rozgrywka trwała dalej. Szukający Gryfonów, jak i Ślizgonów dryfował ciągle w powietrzu szukając jakiegokolwiek światełka, bądź przebłysku. Mecz trwał strasznie długo, a złotego znicza nadal nie widać, na razie prowadzi Gryffindor z wynikiem 50:100. Znowu odezwał się komentator.
-Co ja widzę?! Czy to złoty znicz?- Szukający polecieli do małej złotej piłeczki. Chris prawie sięgał znicza...No ale jak to Daniel, który jest na 7 roku, popchnął lekko 2-roczniaka, a ten zachwiał się na miotle. Daniel złapał znicz! Tłum szaleje! 50:250 dla Gryffindoru!
-Zwycięstwo dla Gryffindoru!- odezwał się komentujący blondyn w krótkich kręconych włosach. Drużyna Gryfonów zaczęła nosić na rękach szukającego. Nawet profesorMcGonagall pozwoliła sobie na krótki uśmiech. Mecz się się skończył i widownia powoli zaczęła schodzić się do pokojów wspólnych. Carmen pożegnała się z Natalie, bo chciała zdążyć na imprezę z okazji zwycięstwa. Zniknęła w tłumie czarodziejów...

Perspektywa Natalie
Podążyłam do dormitorium w towarzystwie wszystkich pierwszorocznych krukonów. Podekscytowani, poszliśmy do pokoju wspólnego.
-Ale super mecz!- powiedział Nick, a wszyscy przytaknęli. Mecz trwał kilka godzin, a nikt nie odczuwał zdrętwienia kończyn, może dla tego, że panowały wielkie emocje. Wszyscy poszli spać, a ja postanowiłam rozprostować trochę nogi. Szłam korytarzami w mroku nocy, oczywiście musiałam uważać na Filcha. Postanowiłam odwiedzić Zgredka, w końcu minęły ze 3 tygodnie. Długa wędrówka mnie czekała, z wieży zachodniej do aż do obrazu z misą owoców. No ale czego nie robi się dla ratowania znajomości... Kiedy byłam przed Wielką Salą, usłyszałam stąpanie stóp. Przestraszyłam się i ruszyłam pędem do obrazu z owocami. Postać ciągle szła za mną. Wyciągnęłam różdżkę, na wszelki wypadek oczywiście i kiedy ujrzałam nieznaną mi postać, krzyknęłam.
-Petrificus Totalus!-postać padła na podłogę. Podeszłam bliżej, to był uczeń! Przewróciłam go na plecy i od razu go rozpoznałam, to był Tony! Ale co on tutaj robił?
-Finite Incantatem.-powiedziałam i brunet patrzył się na mnie z zaskoczeniem, po chwili wstał i spytał się.
-Natalie, co ty tu robisz?-
-Nie mogłam spać.-zawsze wszystkim wciskam ten sam kit, muszę coś nowego wymyślić.
-Taaa, na pewno, kłamczucho.-powiedział z lekkim uśmieszkiem.
-A ty co tu robisz?-spytałam z ciekawości.
-Wiesz...to sekret...-znowu te sekrety!
-Moje przyjście tu to też tajemnica...-ciekawe czy nasze sekrety nie są tym samym, postanowiłam zaryzykować.- Czy ty też chciałeś wejść do kuchni?- spytałam, a on rzucił mi spojrzenie typu, Skąd to wiesz?
-No tak...Raz śledziłem takiego lunatyka ślizgona i on wchodził do tej kuchni...- zaczął- Masz ochotę coś zjeść? No skoro szłaś tu taki kawał...-spytał lekko się rumieniąc, niemal niezauważalnie. 
-Pewnie.-odparłam z uśmiechem. Połaskotaliśmy gruszkę i weszliśmy do kuchni. Skrzatów było dość mało pewnie sprzątają pokoje wspólne.
-Czy ser i madame chcą coś zjeść?-zapytała mnie jakaś skrzatka.
-Poproszę sernik- nie wiem czy rozważnie jeść ciasto o tej porze, no ale cóż.
-Poproszę ciastka.- odparł Tony. Rozglądnęłam się za Zgredkiem. W końcu spytałam jakiegoś skrzata.
-Przepraszam, czy jest Zgredek?- on zaprzeczył ruchem głowy. 
-Natalie nie uważasz, że nie należy tak zwracać się do skrzatów?-spytał mnie chłopak.
-O co ci chodzi?- 
-No bo w końcu...to nasi słudzy...-powiedział. No tak skrzaty, wieczni służący w wielopokoleniowej rodzinie czystej krwi czarodziei.
-Ja nie traktuję ich jak sług...raczej jak znajomych u których jestem w "gościach"-
-U mnie w domu też mamy skrzata...-zaczął mówić, ale ja nie słuchałam go tylko wniknęłam w jego myśli. Odtworzyłam jedno wspomnienie z roku przed szkołą.

Tony grał z młodszym Stuartem w Quidditcha. Potem doszli do nich dwaj blondyni o niebieskich oczach. Jeden był to komentator Quidditcha, a drugi  ten co przyglądał mi się w bibliotece.
-Hej, sorki, że tak długo się zbieraliśmy ale nie mogliśmy znaleźć mioteł.-powiedział starszy o 2 lata blondyn.
-Spoko Sam, to gramy?-spytał Tony.-Michael jesteś ze mną?-spytał blondyna w kręconych włosach.
-Pewnie!

Przewinęłam do innego wspomnienia.

Tony siedział w pokoju i grał w jakąś grę czarodziei. Nagle oderwał się od tego co robił i wyjrzał przez okno. Na dworze Michael rzucał kaflem do Samuela (zdrobnienie Sam). Nagle piłka wleciała przez okno z hukiem. Pokój był cały w szkle. Tony wielokrotnie poraniony zaczął płakać. Nie zauważyłam, że w rogu pokoju siedzi skrzat, który teraz trzymał piłkę. Do pokoju chłopca weszli jego rodzice.
-Na Merlina! Co tu się stało?!-powiedziała jego mama załamując ręce.- Zmorku to ty rozbiłeś szybę?!- spytała przytulając syna. Skrzat popatrzył się na Tony'ego i powiedział.
-Tak pani...-pewnie nie chciał narażać braci blondynów. Matka bruneta wymierzyła karę Zmrokowi i naprawiła cały bałagan...

Wróciłam do rzeczywistości. Tony patrzył się na mnie dziwnym wzrokiem.
-Natalie...co to było?-spytał skołowany. No tak on nie wie o moim darze. Powiedziałam mu o czytaniu w myślach, przywoływaniu wspomnień i tym podobne.- Przepraszam Tony, nie chciałam, no ale wiesz...ciekawość...moja zmora...-powiedziałam.
-No dobra, jest w porządku.- dodał z lekkim uśmiechem. Ale wpadka! Wiadomo, że wspomnienia najlepiej wywoływać jak ktoś śpi, może wydawać mu się po prostu, że to się przyśniło. Spojrzałam na zegarek, około 2 w nocy.
-Chyba powinnyśmy już wracać.-powiedziałam. Podziękowałam skrzatom i wyszliśmy przez obraz patrolując korytarz czy nikogo na nim nie ma.
-To ja już będę iść.-powiedziałam.
-Do zobaczenia jutro na zielarstwie.- powiedział i uśmiechnął się uroczo. Zrobiło mi się dziwnie ciepło na sercu.
-Do jutra.- powiedziałam i poszłam do wieży zachodniej. Całą drogę myślałam o Tonym, czyżbym się zakochała? Możliwe. Pobiegłam szybko do dormitorium i zasnęłam.

Perspektywa Carmen

W pokoju wspólnym czekało na nas już pełno jedzenia. Od czekoladowych ciastek, po dziwne cukierki z napisem "kwachy". Jakiś chłopak pochwalił się, że przyniósł trochę rzeczy z Miodowego Królestwa. To chyba cukiernia, tak przypuszczam. Między uczniami krzątał się jeszcze jeden skrzat, kładąc na stół dzbanek z sokiem dyniowym.
-Zgredek!- krzyknęłam do niego. Ten odwrócił się, rozglądając kto go rozpoznał. Gdy mnie zobaczył, podreptał w moją stronę i dygnął lekko.
-Dzień dobry, madame. Miło cie ponownie ujrzeć.- skrzat uśmiechnął się do mnie życzliwie.
-Co ty tu robisz?-
-Pomagam w przyjęciu. Ten chłopak mnie poprosił, więc zgodziłem się i przyniosłem trochę jedzenia.- wypiął dumnie pierś na znak, że jest z siebie dumny. Palcem wskazał na kapitana drużyny gryfonów- Daniela. Kręciło się wokół niego parę dziewczyn i jak podejrzewam, jego kumple. On jednak, nie był zbytnio zainteresowany sławą. Tak przynajmniej wynikało z jego miny.

Po uczcie, wszyscy byli tak obżarci i ospali, że około 23 w pokoju wspólnym zostałam tylko ja, Paul, Stuu i Andrew, który pilnował, by nikomu się nic nie stało. Aby nie robić mu więcej kłopotów, pożegnaliśmy się i poszliśmy do dormitoriów. Tam przebrałam się w piżamę, po czym ułożyłam się wygodnie w łóżku. Na stoliku obok niego, leżał jeszcze list od mamy. Zerknęłam na niego jednym okiem. Przypomniałam sobie o mojej zdolności. Wstałam jeszcze na chwilę i podeszłam do okna. Zauważyłam mroczny las, piękne błonia zalane blaskiem księżyca no i sam księżyc. Popatrzyłam na szybę i ujrzałam tam zaspaną dziewczynę z burzą kasztanowych loków na zgrabnej głowie. Szybko pomyślałam o ciemnym kolorze skóry. Na moich oczach, stałam się murzynką! Zachichotałam cicho i z powrotem się zmieniłam. "Pobawiłam się" tak jeszcze trochę i w końcu zmęczona poszłam spać...

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Głupie wejście!!!! by Natalie [Wtorek]

Obudziłam się rano. Czułam kogoś wzrok na sobie. Wzięłam różdżkę i wyszłam z łóżka. Upewniłam się, że wszystkie dziewczyny śpią i podeszłam do okna. Otworzyłam je i zobaczyłam węża na parapecie. Nie byłam pewna czy to jadowity gatunek więc powoli zamknęłam okno. Zerknęłam na zegarek, uświadamiając sobie, że jest 3 w nocy. Chciałam dojść do pokoju wspólnego, ale przez przypadek nadepnęłam na szczotkę Lucie. Jęknęła coś i wstała, zobaczyła mnie sennymi oczami.
-Natalie?...nie śpisz?-spytała sennie.
-To tylko sen, śpij dalej.- powiedziałam, a ona posłusznie położyła się.
Popędziłam do regału z książkami i wybrałam jedną o pewnych gatunkach węży. Przeglądnęłam całą, ale żaden nie pasował do tamtego węża, tamten miał takie ludzkie oczy... Poszłam do dormitorium dziewczyn sprawdzić czy nadal tam był. Kiedy otworzyłam okno, zniknął. Poszłam do chłopaków, bo przecież parapety są połączone, a wąż pełznie, nie lata. Chłopacy nadal spali, stąpając cicho podeszłam do okna. Otworzyłam je i zobaczyłam ponownie węża. Chciałam go dotknąć, ale ten niespodziewanie pokazał kły i z przyzwyczajenia odskoczyłam. Niestety, łóżko stało za blisko okna i upadłam na jakiegoś krukona. Nie ruszałam się przez chwilę, myśląc, że go nie obudziłam. Jednak poruszył się i zwaliłam się na podłogę z cichym jęknięciem. Chłopak wstał, sięgnął po różdżkę i sprawdził co wydało owy odgłos.
-Natalie? Co ty tu...-spytał Jace trąc oczy.
-Eeee...Tak coś sprawdzałam...-wymyśliłam i starałam dobrnąć do wyjścia.
-Tak? A co?-Czemu on musi być taki ciekawski?!
-No wiesz...nie wiem czy mogę ci zaufać...A co jeśli tiara zastanawiała się, nad daniem cię do Slytherinu?-zaczęłam myśląc, że odpuści.
-Nie ufasz mi?-spytał z ciekawieniem, trochę żartobliwie.- Może potwierdzić to mój starszy brat, że jestem najbardziej zaufana osobą w rodzinie.- tu chwycił mnie za rękę i pociągnął do dormitorium chłopaków, chyba z 3 roku, było tam trochę więcej uczniów, niż tych z pierwszego roku. Jace podszedł do łóżka na którym spał bardzo podobny do niego chłopak.
-Jacob wstawaj...-mówił blondyn szturchając brata., jednak to nie podziałało.- Ciastka...dużo ciastek...czekoladowych...pyszne ciepłe ciasteczka...- mówił przy jego uchu, 3-roczniak szybko otworzył oczy, najwyraźniej kochał jeść ciastka.
-Czego chcesz Jace?- spytał z lekkim zawodem.
-Chcę, żebyś potwierdził Natalie, że jestem najbardziej zaufana osobą w rodzinie.-
-A wtedy dasz mi spać?- Jace potaknął.
-Mój młodszy brat Jace, jest najbardziej zaufaną osobą w rodzinie.- powiedział patrząc mi w oczy.- Czekaj... Czy to nie jest siostra Sama, albo Michaela?-
-Kogo?- spytałam.
-Pewnie cie pomyliłem, jesteście trochę podobni...No dobra, już was nie ma!- powiedział i wtulił twarz w poduszkę. Wróciliśmy do pokoju wspólnego i usiedliśmy na kanapie.
-No to mów.- zachęcił mnie. Nie wiem czemu się tak rozgadałam, ale opowiedziałam mu o wszystkim. O tajemniczych snach, dziwnym ślizgonie, poszukiwaniach w bibliotece, mojej mocy czytania w myślach i o wężu na parapecie.
-To trochę więcej niż usprawiedliwienie się.- dodał z uśmiechem. Rozdzieliliśmy się i oporządziliśmy na lekcje. Wzięłam wszystkie książki i ruszyłam z Mią, Noelle, Nickiem i Nathanem do wieży astronomicznej.
***
Na astronomii mieliśmy kartkówkę z księżyców Saturna, na którą na szczęście się przygotowałam. Potem było tylko lepiej. Obrona przed czarną magią, transmutacja ze skaczącymi żabkami, zielarstwo ze ślizgonami,  obiad i eliksiry. 
***
Po lekcjach poszłam do biblioteki w towarzystwie Mii, poszukać większej książki o wężach. Minęło tyle czasu ale nadal na nic nie trafiłyśmy. Kiedy tak ślęczałam  nad książką, przyszła Carmen w normalnych lokach. 
-Hej, Nat. Mam do Ciebie pewną sprawę.- szepnęła mi do ucha i wskazała głową na kąt pomieszczenia. Mia zdziwiła się lekko, ale nie miała mi tego za złe. Carmen opowiedziała mi o kuchni, wiedziałam, ze skądś muszą przynosić potrawy.
-I jest tam też taki skrzat, Zgredek, bardzo miły. Tylko wolałabym, byś nie mówiła nikomu. Lepiej jak to zostanie między nami i tym łakomym chłopakiem. A! I drzwi są obrazem. Znajduje się on obok pokoju wspólnego Puchonów. Pamiętasz, Isabelle nam mówiła gdzie to jest. To pa, ja już muszę lecieć.- odparła i wybiegła najciszej jak się da. Powiedziałam Mii, że muszę coś załatwić i żeby poszła do dormitorium. Poszłam według zaleceń Carmen do podziemia. minęłam obraz przedstawiający martwą naturę (czyli wejście do pokoju wspólnego puchonów) i zobaczyłam obraz z misą owoców.
,,-Dziękuję ci Carmen, że oczywiście NIE powiedziałaś jak do niego wejść."-pomyślałam. Wyjęłam różdżkę.
-Alohomora.- powiedziałam. Obraz nie otworzył się.
-Sezam Materio.- mruknęłam zaklęcie o mocniejszym działaniu. Nadal nic. To na pewno nie jest związane z czarami. Zaczęłam ciągnąć ramę obrazu, ale się nie otworzył. Czyli coś musi być klamką na obrazie. Drapałam owoce, ale tylko się zjeżyły. Wpadłam na pomysł. Może reaktywuje ją jakieś słowo.
-Garnki, patelnie, kuchnia, miska, skrzaty, czarodzieje...-dałam w końcu spokój, słów jest przecież nieskończenie wiele. Kopnęłam obraz mówiąc.
-Głupie wejście!!!!-w ostatnim słowie zatkałam sobie usta, żeby Filch mnie nie usłyszał. Poddałam się, oparłam się o obraz. Gruszka zachichotała, tam gdzie znajdował się nadmiar moich włosów. Nagle z owocu zrobiła się klamka. Tylko tyle?! Połaskotać gruszkę?! Weszłam do środka, w kuchni stały stoły, porozwieszane były patelnie i pracowały skrzaty. Kiedy przekroczyłam próg, zebrały się przy mnie.
-Chcesz coś do jedzenia, madam?- zapytał jeden.
-Mogłabym poprosić o ciastka?- spytałam trochę zaskoczona, nikt nigdy nie nazwał mnie madam...Pewnie te skrzaty służą czarodziejom. Dostałam talerz z ciastkami i mlekiem. Na korytarzu usłyszałam kroki i miauknięcie. To był pewnie Filch i jego kotka.
-Mogę trochę z wami posiedzieć?- spytałam.
-Oczywiście, madam.- powiedziała jakaś skrzatka. Usiadłam przy jednym ze stołów i zajadałam się ciastkami i popijałam mlekiem. Po jedzeniu spytałam.
-Przepraszam jeśli nie będę taktowna...ale który z was to Zgredek?-
-To ja!- krzyknął skrzat i podszedł bliżej mnie.- Dlaczego madam pyta?
-Moja przyjaciółka Carmen, była tu ostatnio i wspominała o tobie.- powiedziałam, a skrzat uśmiechnął się.
-Zgredka lubi dużo osób!- powiedział ucieszony.
-Zgredku, przestań!-upomniała go skrzatka.
-Zazdrościsz mi Mrużko.- powiedział, a skrzatka wróciła do pracy.Widząc, że zjadłam ciastka spytał.- Czy madam chce jeszcze?-
-Nie dziękuje...Tak właściwie jestem Natalie.- powiedziałam. Popatrzyłam na zegarek, było już koło 23!- Przepraszam was, muszę iść...jest już późno, odwiedzę was jeszcze.- powiedziałam i ruszyłam pędem do zachodniej wieży. Po drodze rozglądałam się czy Filch nie idzie. Nagle przed oczami stanęła mi kobieta. Nie to nie była kobieta...to był duch!
-Co ty tutaj robisz?- powiedziała. Poznałam ją, to Szara Dama, duch Ravenclawu.
-Nie mogłam zasnąć.- moja stała wymówka.
-Idź pędem do dormitorium, a ja nie powiem nic Filchowi.- cieszę się, ze duchy są dość miłe. Poszłam szybko do dormitorium i położyłam się spać...

Pierwsza lekcja latania na miotle by Carmen [wtorek]

Jak zawsze wstałam powoli z łóżka. Zaspana ubrałam się w szaty i zeszłam do pokoju wspólnego z wcześniej przygotowaną torbą. Przy tablicy ogłoszeń zauważyłam Maxa. Przypatrywał się z zaciekawieniem pewnej karteczce.
-Dzisiaj pierwsza lekcja latania na miotle.- odrzekł po chwili zastanowienia.
-To chyba fajnie, co nie?- spytałam zdziwiona patrząc na jego minę.
-No,  chyba tak, ale gdybyśmy mieli z kimś innym, a nie ze Ślizgonami...-chłopak westchnął ze smutkiem i odszedł wreszcie od tablicy. Kilka innych uczniów nadal chyba nie dowierzali swoim oczom i wlepiali je w informację. Poczekałam na resztę i ruszyliśmy w stronę wieży północnej.

Po żmudnej i niezbyt przyjemnej kartkówce z księżyców Saturna, ruszyliśmy na obronę przed czarną magią. Potem lunch, transmutacja ze skaczącymi żabami, nudna historia magii, obiad i nareszcie na błonia.

Na trawie były przygotowane już rzędy mioteł. Po kilku minutach zebrali się wszyscy pierwszoroczniacy z Gryffindoru i ze Slytherinu. Pani Hooch przyszła troszkę później.
-Szybko podejdźcie od lewej strony miotły, podnieście prawą rękę i krzyknijcie: do mnie. Leworęczni podchodzą oczywiście z prawej strony i podnoszą lewą rękę. No już! Nie ociągać się! Do mioteł!- rozkazała kobieta. Tak jak kazała, podeszłam do miotły, podniosłam nad nią rękę i krzyknęłam: do mnie. Chyba jednak za bardzo się wczułam, bo miotła poleciała z pędem w stronę mojej dłoni. Przestraszona szybko cofnęłam ją do siebie. Za drugim razem było już lepiej.
-Gdy wszyscy macie miotły w dłoniach, usiądźcie na nich lekko, odbijcie się mocno nogami od ziemi, zawiśnijcie w powietrzu, po czym kierując trzon ku ziemi, wylądujcie. Na mój sygnał.- powiedziała. Dała nam chwilkę na przygotowanie się i gwizdnęła silnie w gwizdek. Mocno odepchnęłam się od trawy. Poczułam jak unoszę się w powietrzu. Uczucie było niesamowite! Zauważyłam, że inni już lądują, więc zwróciłam trzonek miotły na dół i łagodnie wylądowałam na murawie. Powtarzaliśmy jeszcze to parę razy. Potem musieliśmy porobić kilka ćwiczeń i to był koniec. Wszyscy szczęśliwi ruszyliśmy w stronę sali od zaklęć.

***

W dormitorium klapnęłam na łóżko zmęczona. Rozmyśliłam się porządnie. Czy nie lepiej zmienić sobie włosy na takie, jakie mam od urodzenia? Niech będzie. Moje loki są niezawodne. Ponownie w swoich jakże cudownych lokach pomaszerowałam na dół do kominka z paroma książkami. Razem z Paulem oczywiście powtórzyłam zaklęcia i transmutację. Uzupełnić plan nieba i napisać referat na temat wojny goblinów z wilkołakami. Postanowiłam jeszcze spotkać się z Natalie. Była oczywiście w bibliotece, a gdzie indziej ma być.
-Hej, Nat. Mam do Ciebie pewną sprawę.- szepnęłam jej do ucha. Wskazałam głową na kąt pomieszczenia. Mia zdziwiła się lekko, ale nie miała mi za złe. Opowiedziałam jej o kuchni. Byłam pewna, że będzie zainteresowana.
-I jest tam też taki skrzat, Zgredek, bardzo miły. Tylko wolałabym, byś nie mówiła nikomu. Lepiej jak to zostanie między nami i tym łakomym chłopakiem. A! I drzwi są obrazem. Znajduje się on obok pokoju wspólnego Puchonów. Pamiętasz, Isabelle nam mówiła gdzie to jest. To pa, ja już muszę lecieć.- odparłam i wybiegłam najciszej jak się da. Popędziłam po korytarzach. przebiegłam jeszcze przez dziedziniec i teraz tylko po schodach.

Byłam taka zmęczona, że wzięłam moją kochaną lekturę do łóżka i zanurzyłam się w świat fantazji. Nawet nie zauważyłam kiedy sen zabrał mnie w swoje ramiona.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Bójka... by Carmen (:D) [poniedziałek, 9 września]

Aaaaaaaaaaammmm.... Spojrzałam na zegarek. 2:05. Co?! Nie... to niemożliwe... Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się po pokoju. Wszystkie dziewczyny jeszcze spały. Miałam dziwne uczucie, że ktoś mnie obserwuje. Położyłam się ponownie na łóżku. Nie chciało mi się już spać, więc ubrałam się w szaty. Spakowałam torbę i postawiłam ją na łóżku. Wyszłam powoli, by nie obudzić reszty. Zeszłam cicho po kamiennych schodach. Już miałam wychodzić z pokoju, gdy usłyszałam za sobą ciche chrząknięcie. Obejrzałam się szybko. Stał za mną, a raczej dryfował w powietrzu przeźroczysty mężczyzna. Popatrzył  na mnie.
-A co ty tu robisz o tak wczesnej porze, młoda damo.- rzekł z uśmiechem.- wszyscy jeszcze śpią.-
-Obudziłam się i nie mogę już zasnąć.- powiedziałam zawstydzona.
-Ech... No dobra, idź. Pochodź sobie po tym zamku. Jakby co, to mnie nie widziałaś.- powiedział, po czym zaśmiał się i odleciał w ścianę. Odetchnęłam z ulgą. Wyszłam przez obraz i stanęłam na półpiętrze.  Nagle zobaczyłam na schodach jakiegoś chłopaka z czwartego roku, tak na oko. Widocznie lunatykował, bo miał zamknięte oczy i był w pidżamie.  Zdziwiona podążyłam za nim. Chłopak szedł w kierunku Wielkiej Sali. Po jakimś czasie przeszedł przez drzwi. Gdy pobiegłam za nim, by nie zgubić go z oczu. Zauważyłam, że łaskocze namalowaną gruszkę na obrazie. Mocno się zdziwiłam, lecz po paru sekundach owoc zamienił się w klamkę. Podeszłam powoli do "drzwi". Obok znajdował się inny obraz, przedstawiający martwą naturę. To wejście do pokoju wspólnego Puchonów. Przynajmniej tak mówiła Isabelle... Nie czekając, weszłam za nim do pomieszczenia, które okazało się być kuchnią. Lunatyk podszedł do jakiegoś stworka i poprosił nieobecnym głosem o ciastka z marmoladą. Ludzik kiwnął głową i pobiegł do szafki. Nagle podszedł do mnie inny i zapytał, czy chcę coś zjeść.
-Eeee... nie dziękuję. A... Kim wy jesteście?- zapytałam speszona.
-Jesteśmy skrzatami domowymi. Ja jestem Zgredek, madam.-skrzat ukłonił się na znak powitania. Zarumieniłam się lekko.Nikt jeszcze do mnie nie powiedział per Madam...
-Moje imię to Carmen, sir.- odpowiedziałam z uśmiechem. Zgredek odwzajemnił uśmiech.

***

Po sześciu wyjątkowo długich lekcjach, usiadłam wreszcie na moim ulubionym miejscu koło kominka.
-Jak zmienić moje włosy? Albo co w sobie zmienić?- spytałam Paula siedzącego obok mnie.
-A co? Już ci się znudziło?- odgryzł się szczerząc zęby.
-Po prostu lubię zmiany.- odparłam obrażona.
-Może... proste blond włosy?- zaproponował Stuart.
-Ok.- uśmiechnęłam się do niego. Pobiegłam szybko do sypialni. Tym razem łatwiej mi poszło.
Zeszłam powoli po schodach. Podeszłam do chłopaków.
-I jak?- spytałam z uśmiechem.
-Łał... Ślicznie...- Stuu ciągle się na mnie patrzył, po czym uświadomił sobie co robi. Otrząsnął się i zarumienił lekko.
-Może pochodzimy sobie po zamku?- zaproponowała Bridget, która przyszła przed chwilą.
-Ok.-

Gdy przechodziliśmy przez dziedziniec transmutacji, Paul zauważył Georga. Podchodzili właśnie do niego Ślizgoni. Zaczęli go popychać i się z niego śmiać. Paul ruszył szybko w stronę kolegi, by go bronić. Wszyscy pobiegliśmy za nim.
-Zostawcie go!- krzyknął oburzony.
-A bo co?- spytał jeden z krzywymi zębami.
-Bo to!- zawołał i pchnął Ślizgona na ścianę. Jego zdenerwowani koledzy ruszyli na Paula ze złością. George nie chciał zostawiać przyjaciela, więc także wciął się w bójkę. Oczywiście dobry kolega Stuart, musiał pomóc kolegom. I tak oto powstała bijatyka na pół korytarza. Wszędzie zebrali się uczniowie. Parę Gryfonów i Krukonów kibicowało chłopakom. Wtem przyszedł Andrew próbujący powstrzymać uczniów.
-Natychmiast przestańcie!- krzyknął prefekt. Nikt go nie posłuchał i na dodatek dostał kopniaka w kolano od grubasa bijącego się akurat z Georgem. Stuu już miał przyłożyć temu z krzywymi zębami, gdy nagle wszyscy znieruchomieli. To Snape rzucił na nich jakieś zaklęcie. Podszedł do nich.
-Wszyscy macie szlaban. Dziś wieczorem w moim gabinecie.- syknął i mruknął przeciwzaklęcie. Stuart, Paul i George podnieśli się z ziemi. Każdemu leciała skądś krew, to z nosa, to z ramienia. Wszyscy w ciszy pomaszerowaliśmy do pokoju wspólnego.

***

Wieczorem chłopacy tak jak im kazał Snape, poszli do lochów. Ja z dziewczynami porozmawiałyśmy jeszcze trochę i po odrobieniu lekcji poszłyśmy spać.