piątek, 24 maja 2013

On mnie zabije!!! by Carmen and Natalie

Perspektywa Wspólna

Carmen zbladła w błyskawicznym tempie. Przełknęła głośno ślinę i popatrzyła na Natalie ze strachem.
-Ale to nie jest to miejsce gdzie mieszkał bazyliszek?- spytała z drżeniem w głosie.
-Niestety jest, choć wątpię, by on nadal żył.- krukonka próbowała pocieszyć koleżankę.
-Dobra, nie trzeba panikować. Szczerze, to byłam ciekawa jak wygląda komnata tajemnic, jak o niej czytałam.- odparła, zmuszając się do uśmiechu. Po paru minutach uspokoiła się trochę.
Dziewczyny pochodziły to w jedną, to w drugą stronę. W końcu Natalie nie wytrzymała.
-No i co my niby mamy tu robić?! Nie możemy wezwać pomocy, bo jesteśmy wiele stóp pod ziemią i nikt nawet nie usłyszy naszych krzyków. Nie mamy nawet co jeść, by przetrwać choć parę dni. Możemy jedynie modlić się, by ktoś w końcu skapnął się, że nas nie ma!- opadła na ziemię załamana.
-Masz absolutną rację, ale nie możemy się poddawać! Kto mnie nauczył walczyć z przeciwnościami losu? Kto kazał mi nigdy się nie poddawać? TY! Jestem pewna, że coś wymyślisz.- Carmen poklepała pokrzepiająco przyjaciółkę po plecach.
-A ty nie możesz niczego wymyślić?-
-To ty jesteś od myślenia! Nie pamiętasz? Ja robię, ty myślisz, czy coś takiego.- Natalie zaśmiała się i przyznała jej rację.
W końcu oznajmiła.
-Z tego co wiem, pozostaje nam czekać, aż ktoś się zorientuje że nas nie ma i poszukać jakiegoś wyjścia z komnaty innego niż te drzwi.- Gryfonka tylko westchnęła i zaczęła zagłębiać się z ciekawością w jeden z wielu tuneli.

Perspektywa Paula

To dziwne, myślałem, że Carmen wróci na wieczór. Może poszła do dormitorium Ravenclawu? Nie... Chyba nie wolno sypiać w nieswoim dormitorium. Możliwe też, że po prostu chodzi jeszcze z Natalie. Są przecież najlepszymi przyjaciółkami, więc to chyba normalne. A jak ona ją zabiła, albo zrobiła jej krzywdę?! Nie, to do niej nie podobne, zaczynam świrować. Trzeba było nie jeść tyle na kolacje... Znam na tyle Natalie, by wiedzieć, że nie zrobiła by czegoś takiego. Więc kto to mógł zrobić?... Ktoś, kto ma władze i nie musi się narażać na to, że ktoś go wyrzuci ze szkoły. To nie uczeń. No jasne!
-Dumbledore!- krzyknąłem na cały pokój wspólny. Nagle wszyscy na mnie spojrzeli, a potem zerknęli na drzwi. Zrobiłem się cały czerwony i zapadłem się w fotelu. Jakiś chłopak spojrzał na mnie krzywo. Chyba lepiej sobie pójdę... Szybko wszedłem po schodach do sypialni i położyłem się na łóżku. Ech... dobra, to już przesada oskarżać dyrektora szkoły, no ale kto to mógł zrobić? Nagle walnąłem się z całej siły w czoło. Czemu wcześniej na to nie wpadłem! Ten, kto zrobił nam te znaki! Jestem tego pewny! No bo jak nie on, to kto? 
Mam nadzieję, że Carmen wróci szybko...

Perspektywa Michaela

Usiadłem w fotelu w pokoju wspólnym krukonów i zacząłem swoje rozmyślania.Gdzie podziewa się ta Natalie?! A więc tak, przypomnijmy sobie wydarzenia które 
zdarzyły się po uczcie. Wyszedłem z Wielkiej Sali i podążyłem za Natalie i Carmen. Szły do Toalety Jęczącej Marty i wtedy, oczywiście przybiegł Joe i zaproponował mi jakąś dziwną mugolską grę... jak ona się nazywała?... piłka stopna?... piłka kostna?... aaaa... piłka nożna! No więc zagadałem się z nim trochę o tej grze i wszedłem do tej łazienki. W niej wszystko po staremu, no ale gdzie zniknęły dziewczyny?! Sprawdzałem w kabinach, a oczywiście dostałem ochrzan od Jeczącej Marty typu ,,Jesteś nie wychowany!", no i krzyknęła ,,Wynocha!". Więc poszedłem pod obraz Grubej Damy, licząc, że Natalie jest u Carmen. Wychodziła akurat jakaś blondynka, Bridget... chyba... no i powiedziała, że ich nie ma. To wtedy poszedłem do biblioteki, ale tam też jej nie było! Poszedłem na korytarz i krzyknąłem.
-Szlak!- dostałem oczywiście od prefekta minus 5 punktów, za to, że zrzuciłem jakiś bezwartościowy obraz... sknera jedna. Pobiegłem do dormitorium i usiadłem na łóżku, gdzież ona możne jeszcze być, no i wtedy wleciała moja sowa przez okno. Otworzyłem list i przeczytałem.
Kochany braciszku!- prosiłem przecież, żeby mnie tak nie nazywał! No dobra... czytam dalej.
W domu wszystko po staremu, mama z tatą są straszliwie szczęśliwi! Wiesz z jakiego powodu. A co u ciebie? Mam nadzieję, że też świętowałeś na Wigilijnej uczcie. A co z Natalie? Masz ją na oku? Odpisz szybko.
Samuel.
Kompletnie zapomniałem o jednym małym szczególe... Samuel! Przecież on mnie zabije!!! No i potem usiadłem na fotelu, na którym aktualnie siedzę. Mógłbym zrobić kukłę Natalie!... nie, Sam jest dość spostrzegawczy...Wyczaruje jej hologram! Tylko by siedziała... Żadnego sensownego pomysłu. No, ale może nocuje w dormitorium gryfonów... Chyba nie...no ale, mam nadzieję, że niedługo wróci...

Perspektywa Wspólna

Dziewczyny szły wieloma tunelami.
-To na nic, przeszukałyśmy już chyba wszystkie...-odparła z rezygnacją Natalie. Każdy korytarz kończył się tym samym, stalową kratą. Niektóre też były ze sobą połączone. Szły i szły, gdy nagle Carmen stanęła.
-N-N-Natalie...- wyjąkała.
-Co?- spytała z ciekawością, ponieważ gryfonka była z przodu. Wyglądnęła zza ramienia przyjaciółki. Przed  nimi leżało ciało bazyliszka, głową odwróconą w ich stronę...

piątek, 10 maja 2013

Wigilia i Gdzie my jesteśmy??? by Carmen and Natalie [Wtorek]

 Perspektywa Carmen

Obudziło mnie lekkie szczypanie w palec. Gdy zignorowałam je, przybyła kolejna fala, lecz tym razem mocniejszego kłucia. Zabrałam tylko rękę i leżałam dalej.
-Ałć! Rose, co ty wyprawiasz! Aaaaaa... no tak, miałaś mnie obudzić, przepraszam.- pogłaskałam lekko ptaka po główce. Ten podskoczył z radości, że wreszcie udało mu się obudzić właścicielkę. Usiadłam na kołdrze i spojrzałam na zegarek. Jest dosyć wcześnie. Chyba trochę b a r d z o wcześnie. Szybko ubrałam się w szaty, związałam włosy i wybiegłam z pustego pokoju. Wszystkie dziewczyny z mojego dormitorium wyjechały na święta do rodziców. Ja chciałam zostać, by trochę porozglądać się po zamku. W pokoju wspólnym nikogo nie było. Dziwne. Umawiałam się z Paulem, że przyjdzie. Znowu weszłam po schodach, tym razem do sypialni chłopców. No jasne! Chłopak nadal smacznie spał! Wzięłam jakąś poduszkę z wolnego łóżka, bo tutaj także został tylko (oprócz Paula) Max i rzuciłam z impetem w śpiącego. Ten nawet się nie poruszył.
-Paul! Wstawaj!- krzyknęłam półgłosem. On jęknął coś w stylu "jeszcze tylko pięć minut" i poszedł dalej spać. Zaczęłam nim mocno trząść i wreszcie podniósł się odrobinę. Gdy mnie zobaczył, najpierw chciał krzyknąć pewnie co ja tu robię, przecież to jest męska sypialnia, ale po jego minie, zrozumiałam, że przypomniał sobie o naszej "umowie", jeśli można to tak nazwać. Wyszłam, by mógł się przebrać i ruszyliśmy w końcu w kierunku tajemniczego siódmego piętra.

Gdy już nastał ranek, wróciliśmy zrezygnowani, że nic nie odkryliśmy i ja zaczęłam pisać list do rodziców z życzeniami.
-Natalie? Jak ty tu... Co ty tu...- wykrztusiłam widząc krukonkę w pokoju wspólnym gryffindoru.

(reszta była w perspektywie Natalie :P)
Perspektywa Natalie

Ze snu obudził mnie promyk słońca. Delikatnie otworzyłam powieki i spojrzałam na okno. Z nieba padał śnieg, ciągnęło mnie, żeby jak najszybciej znaleźć się na dworze. Przewróciłam się na drugi bok. Wszystkie łóżka były puste, tylko Noelle słodko spała. No tak! Dzisiaj przecież wolne! Wyszłam spod kołdry i odrazu poczułam zimno na całym ciele. Pospiesznie przebrałam się w szaty i sprawdziłam jak miewa się mój znak. O dziwo krew i jad przestały lecieć, zostawiły po sobie tylko ślad. Otworzyłam okno i wzięłam głęboki wdech, nie ma jak świeże powietrze. Wyciągnęłam rękę i nałapałam parę płatków śniegu, lecz po kilku minutach stopniały pod wpływem mojego ciepła. Wytarłam dłoń i poszłam do pokoju wspólnego. Szybko chwyciłam jakąś książkę i usiadłam na kanapie. Po kilku minutach, usłyszałam za sobą głos .
-Dopiero co wstałaś, a już czytasz?-
Odłożyłam książkę i obróciłam głowę, za mną stała Noelle.
-Idziemy na śniadanie?-spytałam, a ona potaknęła. Poszłyśmy do Wielkiej Sali. Siadając przy stole z niewielką ilością krukonów, zauważyłyśmy, że pomieszczenie jest specjalnie udekorowane. Przy ścianach stały choinki, a z dachu sypał śnieg. Zaczęłyśmy jeść, po chwili odezwał się dyrektor.
-Jak wiecie, dzisiaj jest Wigilia i zorganizujemy specjalnie na tę okazję kolacje.- ogłosił krótko i usiadł. Po posiłku wróciliśmy do wieży zachodniej. Pokój również był udekorowany, a przy kominku stała choinka.
-Włóżmy tam prezenty, ale otworzymy dopiero po kolacji.- powiedział wychodzący z dormitorium Peter. Pobiegłam do mojego kufra i wyciągnęłam książkę którą dam Noelle. Dla Petera miałam lekki problem co do prezentu, no ale czy muszę mu coś dawać? Zapakowałam dla Carmen jej ulubione czekoladki i mugolskie pióro, które specjalnie zabrałam z myślą o niej. Położyłam prezent dla krukonki pod choinką i pobiegłam do obrazu z Grubą Damą. Korzystając z tego, że jakiś chłopak wychodził, potajemnie się wślizgnęłam. Położyłam swój prezent pod drzewo i poszłam sprawdzić czy jej nie ma. Weszłam po schodach do dormitorium dziewcząt. Carmen kończyła pisać list, pewnie do rodziców. Po pewnym czasie zauważyła mnie.
-Natalie? Jak ty tu... Co ty tu...- spytała z dezorientacją.
-Wślizgnęłam się pod obrazem jak jakiś chłopak wychodził.- uśmiechnęłam się.- Do kogo piszesz?-spytałam.
-Do rodziców. Wiesz. Życzenia.- odparła nie odrywając wzroku od kartki.
-Co ty na to, żeby spędzić ten dzień razem?-spytałam. Rzadko wspólnie spędzałyśmy czas, ciągle te lekcje, inne domy, dodatkowe zajęcia i masa innych rzeczy. Zatęskniłam do tych chwil, kiedy to byłyśmy tylko my dwie i nasz tajemniczy ogród.
-Dobra. Co robimy najpierw?-
-Może pójdziemy na dwór? Jest piękna pogoda!- powiedziałam, a ona potaknęła. Umówiłyśmy się przed Wielką Salą, ponieważ musiałam jeszcze pójść po czapkę i szalik. Pobiegłam pędem w stronę wieży zachodniej. Kiedy tak biegłam, koło mnie dryfował w powietrzu Irytek.
-Dokąd się tak spieszysz?- spytał szczerząc złośliwie zęby.
-Donikąd i wszędzie zarazem.- odpowiedziałam bez cienia zainteresowania. Dotarłam szybko do drzwi i zastukałam kołatką. Udzielając poprawnej odpowiedzi, wbiegłam i pospiesznie założyłam czapkę, szalik i rękawiczki. Znowu rzuciłam się do biegu i po paru minutach dotarłam pod drzwi Wielkiej Sali.

Perspektywa Wspólna

-Chodźmy.- powiedziała Carmen, kiedy Natalie dotarła na miejsce. Wyszły na zewnątrz i zaczęły spacerować.
-Wiesz co?-spytała Natalie.
-Co?-
-Wczoraj byłam w nieczynnej łazience i widziałam tego ślizgona.-
-Co on tam robił?- spytała Carmen marszcząc brwi.
-Podszedł do jednej z umywalek i powiedział coś w języku wężów i...-
-Języku... jakim?- przerwała jej gryfonka.
-Język węży. Mają go tylko potomkowie Salazara Slytherina, dzięki niemu rozumieją co mówią węże i mogą porozumiewać się z innymi ludźmi, którzy też go umieją.- wytłumaczyła krukonka.
-W bibliotece raczej by nic na ten temat nie napisali. Skąd to wiesz? .- zaciekawiła się Carmen.
-Od Tony'ego...- zarumieniła się lekko Natalie.
-No i co dalej robił ten ślizgon?- spytała zaciekawiona.
-Umywalka odsunęła się i wskoczył do jakiejś dziury.- powiedziała.- Ciekawa jestem gdzie ona prowadzi...-
-Sprawdźmy to.- rzekła, gdy dotarły nad zamarznięte jezioro.
-Myślisz, że utrzyma mój ciężar?- spytała Natalie, a Carmen wzruszyła ramionami. Krukonka postawiła nogę, a lód nie rozłamał się. Weszła na niego i zaczęła jeździć jak na łyżwach. Po kilku sekundach zabawy dołączyła do niej Carmen. Obie robiły slalomy i niekiedy piruety. Zza drzewa, dziewczyny usłyszały trzask łamanych gałęzi, podeszły sprawdzić kto wydał owy hałas. Zobaczyły tam pierwszoroczną ślizgonkę z brązowymi włosami.
-Czemu nas śledzisz?- spytała Natalie.
-A co ci do tego?- warknęła szatynka.
-Kim jesteś?- spytała Carmen.
-Centaurem wiesz...- prychnęła.
-Carmy, to jest Cassandra Kaped, czysto-krwista czarodziejka.- oznajmiła krukonka.
-A ty to pewnie Natalie Blueye?-spytała ślizgonka.
-Skąd mnie znasz?-zdziwiła się.
-Wieści szybko się roznoszą.- uśmiechnęła się.- O twoim talencie czytania w myślach mówi cała szkoła. A ty to pewnie Carma Amako.- powiedziała.
-Carmen Anail.- poprawiła ją gryfonka.
-A kogo to obchodzi? Jesteś zwykłą SZLAMĄ która jakimś CUDEM jest metamorfomagiem.- zadrwiła z niej. Carmen cała poczerwieniała ze złości.Włosy przybrały lekko rudawy kolor i dziewczyna w mgnieniu oka wyciągnęła różdżkę z szaty i rzuciła zaklęcie.
-Expelliarmus!-
-Protego!-
Natalie dołączyła się do bójki, która trwała już dość długo.
-Impedimento!- ktoś krzyknął zaklęcie i wszyscy spowolnieli. Między dziewczynami stanął profesor Snape.
-Co wy wyprawiacie?- syknął na nie.
-Cassandra nazwała mnie SZLAMĄ!- krzyknęła Carmen na swoją obronę.
-To prawda?- spytał się ślizgonki.
-Nie profesorze! One się na mnie rzuciły!- powiedziała udając płacz.
-To kłamstwo!- krzyknęła Natalie.
-Cisza!- rzekł Snape.- Minus 15 punktów dla Gryffindoru i Ravenclawu.- powiedział i odszedł ze szlochającą Cassie. Kiedy zniknęli już w zamku, odezwała się gryfonka.
-I gdzie tu sprawiedliwość?!- powiedziała naburmuszona i przykucnęła pod drzewem. Natalie zaczęła lepić kulę.
-Co robisz?-
-Bałwana.-
-Nie lepiej to zrobić magią?-
-A nie wolisz normalnego sposobu?-
-Nie.-
-Ty bałwanie.- powiedziała żartobliwie Natalie i zaczęły robić wspólnie kulę. Po godzinie miały już gotowego bałwana.
-Chodźmy na obiad.- rzekła Carmen, a jej przyjaciółka potaknęła na znak zgody, obie podążyły do Wielkiej Sali. Dosiadły się do stołu gryfonów, gdzie siedzieli ich znajomi. Nałożyły sobie obiad i posypały się pytania.
-Co robiłyście na dworze?- spytała Noelle.
-Korzystałyśmy ze śniegu.- odpowiedziała Carmen.
-I w ten sposób straciliście 15 punktów?- spytał żartobliwie Paul.
-To przez tę żmije, Cassandre.- powiedziała Natalie i wskazała głową na szatynkę. Po posiłku poszły na spacer po szkole, a Carmen zahaczyła o swoje dormitorium, aby wysłać list do rodziców. Kiedy byłyśmy już w sowiarni, gryfonka znalazła Rose i powiedziała.
-Zanieś to moim rodzicom.-
Kiedy sowa odleciała, Natalie oznajmiła, że trzeba wracać, bo zaraz kolacja, a szły tu kilka godzin. Poszły od razu do Wielkiej Sali na ucztę.
***
Po posiłku dziewczyny szły korytarzem i zawędrowały do łazienki Jęczącej Marty. Pospiesznie schowały się w kabinie, gdy usłyszały kroki ślizgona. Podszedł do umywalki i zaczął mówić coś w języku węży. Kiedy skończył, Carmen nadepnęła Natalie na stopę, a ta powiedziała ,,Ała" i zakryła dłonią usta. Chłopak obrócił się do tyłu, myśląc, że to Jęcząca Marta (dar Natalie), lecz potem wskoczył do czarnego dziury.
-Wchodzimy tam?- spytała szeptem krukonka.
-Raz kozi śmierć.- powiedziała jej przyjaciółka. Dziewczyny wyszły z kabiny i skoczyły za ślizgonem. Spadały na dół i znalazły się na szczątkach zwierzęcych kości, dokładnie jakichś gryzoni, bo szkielety były małe i dosyć łamliwe. Przeszły przez ścianę kamieni, ale chłopaka nie było, pewnie poszedł dalej, bo wielke i okrągłe drzwi, były otwarte. 
-Co teraz robimy?- spytała Carmen. Jej przyjaciółka nic nie odpowiedziała, tylko weszła do drugiego "pokoju". Carmen podążyła za nią.
Znalazły się w pomieszczeniu dosyć chłodnym i niezbyt przyjaznym. Po bokach dróżki widniały wielkie, kamienne posągi węży. Wszędzie było pełno wody. Co jakiś czas w ścianie była dziura, jakby na ścieki, lecz ścieków to nie przypominało. Na środku sali stał kolejny posąg, tym razem człowieka. Krukonka podeszła do wyrzeźbionego mężczyzny i zamyśliła się.
-Salazar Slytherin...- przejechała ręką po skale. Nagle usłyszały głośny huk, wrota zamknęły się bezpowrotnie. Podbiegły szybko i zaczęły w nie walić wołając pomocy.
-Macie karę, za to, że mnie śledziłyście.- krzyknął chłopak. Dało się usłyszeć jego kroki, cichnące z każdą sekudną. Carmen usiadła na podłodze z załamanymi rękami, a Natalie dalej nawoływała pomocy. W końcu przestała, iż wiedziała, że to nie miało najmniejszego sensu, byli przecież poziomem na równi z lochami.
-Gdzie my jesteśmy???- spytała Carmen.
-Jesteśmy w miejscu dostępnym jedynie dla wężoustych...- rzekła.
-Mów jaśniej.- warknęła z załamaniem.
-W Komnacie Tajemnic...

wtorek, 30 kwietnia 2013

Znak by Carmen [Poniedziałek]

Wczesnym rankiem obudziło mnie bolesne ukłucie na lewej ręce. Ból był tak silny, że wstałam szybko obracając się wokół siebie. Ujrzałam jedynie moje koleżanki śpiące w najlepsze i otwarte okno. Po co ktoś je otworzył? Silny podmuch wiatru wyrwał  mnie z zadumy. Wstałam i zamknęłam okno. Ponownie poczułam okropny ból na przedramieniu. Szybko powstrzymałam się by nie jęknąć. Popatrzyłam jednym okiem na rękę i widząc krew od razu odwróciłam wzrok. Zacisnęłam zęby i wybiegłam z sypialni by nikogo nie obudzić. Zbiegłam po schodach o mało się nie przewracając i padłam na kanapę przed kominkiem. Popatrzyłam ponownie na ranę. Ściekała z niej małym "strumyczkiem" krew brudząc mi pidżamę. Znowu ten ból, choć tym razem silniejszy. Spojrzałam mokrymi oczami na rękę. O mało nie krzyknęłam widząc, że z rany ukształtował się pysk strasznego węża z parą potężnych ostrych kłów. Krew nie chciała przestać lecieć. Jedna mała łza spłynęła po moim policzku...
Usłyszałam czyjeś kroki. Męski głos. Dało się usłyszeć parę przekleństw*. Paul...
-Hej Paul...- szepnęłam. Chłopak wyglądał jakby miał dostać zaraz zawału serca. Gdy zobaczył, że to tylko ja, uspokoił się trochę. Po paru sekundach szybko schował lewą rękę za siebie.
-Cześć, co ty tu robisz o tak późnej porze? Jest 5 nad ranem!- rzekł jakby panicznie ukrywając jakiś "sekret".
-A ty? A co tam chowasz za plecami?
-Eeeee... rękę.
-Ech... no wiem że to ręka, ale normalnie to byś nie chował, to chyba coś tam w tej ręce masz?- spojrzałam na niego ironicznie.
-Nie, nic nie mam.
Spojrzałam na chłopaka błagalnie. Na pewno też miał taki znak. On nie jest przypadkowy. No i normalnie nie miałby zakrwawionej pidżamy...

Gdy Paul wreszcie wyznał prawdę, zawyrokowałam, iż trzeba się udać z tym do pani Pomfrey. Szatyn coś tam zaczął marudzić, że on nie chce i że on sobie sam poradzi, ale spojrzałam na niego srogo i wreszcie przestał.
W skrzydle szpitalnym nikogo jeszcze, a raczej już nie było. Nawet pielęgniarki...
-Halo! Przepraszam! Jest tu kto?-zaczął wołać Paul.
Nagle z małych drzwi wyskoczyła pani Pomfrey z pidżamie. Spytała się oczywiście co tu robimy o tak wczesnej porze. Pokazałam jej moją ranę, teraz całą oblepioną zaschniętą krwią. Kobieta oczywiście kazała nam się położyć, podała jakiś wywar i oznajmiła, byśmy zostali tu do rana.


***

Po paru godzinach bezsensownego leżenia i gapienia się w sufit, gdy zebrało się już trochę uczniów (każdy z tym samym), przyszedł Profesor Dumbledore. Zawołał panią Pomfrey, która badała właśnie jednego chłopca ze Slytherinu. Po zaciekłej rozmowie, dyrektor oznajmił:
-Dzieci, nie martwcie się od tego się nie umiera. Ktoś naznaczył was czarno magicznym znakiem.-pani Pomfrey wyszeptała mu coś na ucho.- Wąż naznaczył was znakiem. Tego symbolu nie da się odczarować, ale zniknie sam z siebie za jakiś miesiąc i nie zostawi wam najmniejszego śladu. A teraz idźcie na śniadanie drogie dzieci!- zakończył i uśmiechnął się serdecznie do nas. Potem wyszedł jakby nic się nie stało. Wśród uczniów zauważyłam także Natalie. Patrzyła dziwnie na Dumbledore'a, jakby... nie... to już przesada... czytać w myślach samego dyrektora szkoły? Oj, Natalie...


*pisząc przekleństw, miałam na myśli kurde, kurczę lub coś w ten deseń :P a nie od razu jakieś wulgaryzmy.
Rowling też tak pisała... :P

piątek, 26 kwietnia 2013

Znak by Natalie [Poniedziałek]

Obudził mnie nagły ból na lewym przedramieniu, widniał tam ślad wbitych kłów węża. Przestraszyłam się. Co kilka nocy na parapecie przesiadywał ten sam wąż. Otworzyłam okno żeby to sprawdzić, jednak nie było tam gada. Na dworze wszystko było przykryte puszystym śniegiem. Minęło kilka miesięcy i jest już 23 grudzień, dzień przed Wigilią. Spojrzałam z powrotem na swoje przedramię, czemu to tak bolało! Zobaczyłam czy ukąszone zostały też moje koleżanki, ale na szczęście żadna. Ubrałam się w szatę błyskawicznie i poszłam do pokoju wspólnego. Z dormitorium chłopców wychodził Jace trzymając się za przedramię. Spojrzał na mnie.
-Czy to nie dziwne, że tylko nas ukąsił wąż?-spytał.
-Nie...W sumie to byliśmy najbliżej okien.-odpowiedziałam. Nagle oboje się skrzywiliśmy, bo poczuliśmy ból, jakby ktoś kuł nas stoma igłami. Popatrzyliśmy z bólem na ukąszenie. Dwie duże kropki zaczęły się przemieszczać.W końcu utworzyły na naszych przedramieniach węża z otwartą paszczą, a w niej dwa kły, jeden ociekał jadem, a drugi krwią.
-Chodźmy szybko do Pani Pomfrey.-zaproponowałam. Biegliśmy przez mrok korytarzy i trafiliśmy do skrzydła szpitalnego. Grupka uczniów dolegało to samo co nam. Rozpoznałam większość twarzy, w tym 2 blondynów z myśli Tony'ego, wszystkich ślizgonów, co mnie zdziwiło żadnego puchona, Carmen, Paula i parę innych gryfonów. Pani Pomfrey od dłuższego czasu badała jedną osobę i dobrze, bo po co kilka skoro wszyscy mają to samo. W pewnym momencie do pomieszczenia wszedł Dumbledore i podszedł szybko do pielęgniarki. Rozmawiali przez chwilę i wrócili do diagnozowania ucznia. Po paru minutach czekania powiedział.
-Dzieci, nie martwcie się od tego się nie umiera. Ktoś naznaczył was czarno magicznym znakiem.-pani Pomfrey wyszeptała mu coś na ucho.- Wąż naznaczył was znakiem. Tego symbolu nie da się odczarować, ale zniknie sam z siebie za miesiąc i nie zostawi wam najmniejszego śladu. A teraz idźcie na śniadanie drogie dzieci!-zakończył wesoło. Powoli skrzydło szpitalne zaczęło pustoszeć. Próbowałam wniknąć w umysł Dyrektora, choć wiedziałam, że przyniesie to duże konsekwencje. Chciałam uchwycić choć jedno wspomnienie dotyczące rozmowy z panią Pomfrey. Nie musiałam wywoływać wspomnienia, tylko po prostu dialog, mógłby wtedy przypuszczać, że o tym aktualnie myśli. Wyciągnęłam jedno zdanie ze wspomnienia.
-Jak myślisz Albusie...da się to usunąć?-spytała pani Pomfrey.
Jednak dyrektor popatrzył na mnie spojrzeniem dającym do zrozumienia żebym przestała.
-Przepraszam...-mruknęłam cicho i poszłam do Wielkiej Sali. Spróbowałam znowu coś wyłapać, choćby jedną myśl, no ale mój dar działa tylko wtedy kiedy jakaś osoba znajduje się w tym samym pomieszczeniu lub bardzo dobrze ją znam i mogę działać wtedy z odległości. Usiadłam pomiędzy Jace'm, a Mią.
-Gdzie tak długo byliście?-spytała. Opowiedziałam im o dziwnym znaku, a oni zrobili współczujące miny. Po zjedzeniu śniadania nauczyciele spisywali kto zostaje, a kto wyjeżdża do domu na przerwę świąteczną. Nie chciałam wracać do Rachel i Toma, więc zostałam. Do domu wracali wszyscy pierwszoroczni krukoni poza Noelle i Peterem. Carmen, Paul i Stuart też zostają. Ze Slytherinu zostaje owa brunetka (dowiedziałam się, że ma na imię Cassandra) i chłopak o imieniu Jeffrey. Popatrzyłam na braci blondynów, którzy do siebie szeptali. Oczywiście podsłuchałam w myślach (co chwile skupiałam się na obu) o czym rozmawiają.
-Słuchaj ja jadę do domu, a ty zostajesz w Hogwarcie.-powiedział ten starszy.
-Dlaczego ty jedziesz do domu?-spytał Michael.
-Bo jestem starszy.- niemal warknął.
-A nie możemy razem jechać do domu?-
-Znasz Natalie, trzeba mieć ją na oku.-odparł Samuel.- Wiesz, że mama robi sobie nadzieję, więc mamy tego nie schrzanić.-
-No i musimy sprawdzić czy się nie pomyliłeś.-Samuel klepnął Michaela w głowę.-Za co?-
-Za twoją niesamowitą spostrzegawczość.-
Od dłuższej chwili patrzyłam się na nich i przez przypadek zapytałam się w obu głowach.
-To o mnie mówicie?- zamurowało ich.
Poszliśmy wszyscy na lekcję transmutacji.
***
Po zajęciach i odrabianiu zadań domowych, poszłam do nieczynnej łazienki. Schowałam się w jednej z kabin i wyczekiwałam nadejścia ślizgona. W końcu przyszedł, uchyliłam trochę drzwi. Coś tam szeptał więc podejrzałam jego myśli.
,,- Hasashasa sssss sash..."- 
Co to znaczy?! Chyba jakaś język zwierząt, bo na pewno w żadnym kraju tak nie mówią. Patrzyłam dalej. Nagle umywalka osunęła się i widać było jakąś dziurę. Ślizgon skoczył tam. Postanowiłam wykorzystać to i wyjść z łazienki. Pędziłam do dormitorium ślizgonów mając nadzieję, że Tony zna ten język. Jakiś chłopak teraz wchodził i spytałam się go.
-Mógłbyś zawołać Tony'ego?- potaknął.
Po kilku minutach wyszedł szatyn.
-Natalie? O co chodzi?- spytał.
-Musimy pogadać.- odparłam.
Podczas naszej przechadzki powiedziałam mu o tym dziwnym ślizgonie.
-Przecież to język wężów!- powiedział.
-Do czego on służy?- 
-Mają go jedynie potomkowie Salazara Slytherina. Dzięki niemu można rozumieć co mówią węże lub porozumiewać się z ludźmi.-
Po tych słowach, pożegnaliśmy się i wróciłam do dorimitorium. Poszłam spać...

piątek, 19 kwietnia 2013

Gryffindor-Slytherin, pierwszy mecz Quidditcha by Carmen and Natalie

Perspektywa Natalie.

Sześć lekcji ciągnęło się w nieskończoność, a przynajmniej tak się wydawało, w końcu dla niektórych (mam na myśli krukonów) to za mało. Niewerbalni odrabiali wspólnie zadanie domowe.
-Nath?-spytałam.
-Co?-
-Jakie są skutki po wypiciu eliksiru Rumbin?- Blondyn popatrzył na mnie i trafił książką prosto w moją głowę.
-Co robisz?!- powiedziałam pocierając czoło.
-Widzisz Nat...to Snape próbuje cały czas robić, wbić nam podręcznik do głowy...Nath chciał to tylko przyśpieszyć.- powiedział Nick. Wszyscy popatrzyliśmy na niego wymownie, dlatego że, dzisiaj nikt nie był skory do żartów. Dlaczego? Po pierwsze: Z każdego przedmiotu dali masę pracy domowej, po drugie: prawie na każdej lekcji kartkówki i po trzecie: nikt nie mógł doczekać się nadchodzącego meczu Quidditcha (jak wiadomo jest 1 października, dokładnie miniony miesiąc od rozpoczęcia roku szkolnego). Do pokoju wszedł Jace.
-Co robicie?- spytał.
-Odrabiamy lekcje.- odpowiedziałam z niechęciom. Po moich słowach, każdy zajął się sobą, Nick pisał razem z Nathanem, Mia ze mną, a Jace odpowiadał na zadane mu pytania.
-To jakie są skutki tego eliksiru Rumbin?- spytała lekko poddenerwowana Mia.
-Pomyśl...w co najczęściej zamieniają złe czarownice w mugolskich bajkach ? lub Co całują księżniczki?- spytał Jace, jakby już odpowiadając.
-Dzięki.-powiedziała uradowana.-Casidler, nie wolno!- krzyknęła do swojego kota, który chciał poostrzyć sobie pazurki na szafie. Dochodziła godzina 16, wszyscy szykowali się do wyjścia. Założyłam szalik w kolorze naszego domu, niebieskim i brązowym. Wszyscy wyszliśmy na błonia i zajęliśmy miejsca. Usiadłam koło Mii, krzesło zajęłam Carmen. Warunki do gry były dobre, niebo lekko zachmurzone, a po za tym nie wiał wiatr i nie padało. Postanowiłam kibicować Gryffindorowi. Zobaczyłam Carmen i jej paczkę, pomachałam do nich. Zauważyli mnie i usiedli na swoje miejsca.


Perspektywa Carmen

Ranek, śniadanie, lekcje, lunch, lekcje, obiad. Tak to spostrzegłam. Moje myśli ciągle biegły na boisko do Quidditcha. Mój pierwszy mecz i to jeszcze Gryffindor ze Slytherinem. Yay! Naprawdę nie mogę się doczekać i jeszcze Paul mówił, że postara się załatwić najlepsze miejsca w pierwszym rzędzie. Tylko zanim to się stanie- trzeba odrobić lekcje. Siedziałam już pół godziny nad książkami! Plan nieba leżał gdzieś na podłodze, a moje wypracowanie na eliksiry ciągle domagało się poprawek.
-Nie wytrzymam! Dlaczego akurat dzisiaj mamy tyle zadane?!- spytała z oburzeniem Bridget.- To nieludzkie.
-No, w końcu niektórzy uważają, że Snape jest wampirem, więc on nie może być ludzki.- powiedział Stuart z szyderczym uśmieszkiem na twarzy. Zachichotałam lekko na myśl Snape'a z wielkimi kłami w buzi i zabrałam się ponownie za pisanie.
Gdy wybiła godzina 15:45 na zegarkach, ubraliśmy się trochę cieplej i ruszyliśmy z innymi w stronę błoni. Po drodze spotkaliśmy jeszcze jakąś Ślizgonkę z brązowymi włosami, otoczoną przez grupkę pierwszoroczniaków, czyli najprawdopodobniej jej kolegów z klasy. Opowiadała właśnie coś o tym, jak dobrze ona lata na miotle. Tak jak Paul obiecał, usiedliśmy w pierwszym rzędzie. Było cudownie. I jeszcze Natalie przyszła. Pomachała do nas i podbiegłam po schodkach na górę.


Perspektywa Wspólna

-Ale się cieszę! Nareszcie pierwszy mecz Quidditcha!- powiedziała Carmen z entuzjazmem.
-No, tyle czekaliśmy...- dodała Natalie wyczekując rozpoczęcia gry. Wszyscy usłyszeli głos komentatora.
-Witam wszystkich na meczu Quidditcha! Dziś zmierzą się ze sobą drużyna Gryffindoru i Slytherinu! Obstawiam, że gryfoni złapią znicza i...w wolnych przypuszczeniach pani profesor.- powiedział blondyn o niebieskich oczach na swoją obronę do Profesor McGonagall.- Mam jednak nadzieję, że to właśnie gryfoni wygrają!..To znaczy...ja wcale nie jestem stronniczy...Proszę zostawić mój megafon pani profesor!...Dobrze już niczego nie będę przypuszczał...Będę komentował grę...przynajmniej się postaram... proszę tak na mnie nie patrzeć pani profesor!- po tych słowach zaczęli wchodzić drużyny.- Oto na czele drużyny Gryffindoru, wasz ukochany kapitan Daniel Rickson!-
 Niektóre dziewczyny wykrzykiwały z trybunów. ,,Daniel! Wygraj ten mecz!" lub coś typu ,,Kocham Cię!". Carmen kiedy spojrzała na muskularnego szatyna, który uśmiechał się i machał ręką, otworzyła buzię. W sumie większość dziewczyn miała podobna reakcję. 
-Carmen...-szturchnęła ją Natalie. Dziewczyna pospiesznie zamknęła usta i patrzyła na boisko.
-Za nim dumnie kroczą pałkarze: Victor Vuncier i Luke Sykles!-kontynuował.- Macha do nas ścigająca Rackel Dorron, która nie chce się ze mną umówić...Co? Dlaczego? Pani profesor, żeby zaraz od razu szlaban? Przecież komentuję! No dobrze... Obok niej dumnie maszerują Marry Powter i Tom McRubin. A na samym końcu, obrońca Drake Accil!- zamilkł na chwilę i czekał aż ślizgoni się pokażą.-A oto drużyna Slitherinu! Na czele jak zawsze kapitan Mike Konel, za nim pozostali ścigajacy: Matt Lewins i Lucas Vants, obrońca: Justin Flanch, pałkarze: Ray Firwa i Will Sentch, oraz szukający: Chris Somber!-zakończył już trochę mniej entuzjastycznie przedstawianie drużyn. Na boisko weszła pani Hooch i kazała podać sobie ręce. Omówiła pokrótce zasady oraz wypuściła po kolei piłki. Gwizdnęła i gra zaczęła się. Wszyscy zajęli swoje pozycje. Blondyn znowu zaczął mówić.
-Kafel w posiadaniu gryfonów! Rackel podaje do Toma, on schyla się przed tłuczkiem który odbija Victor w stronę ślizgonów. Ciekawy ruch. I Marry trafia w pentlę! 10 punktów dla Gryffindoru! Macie za swoje wy...Przecież nie dokończyłem!...Tom podaje do Marry...ale zaraz... ślizgoni stosują manewr! Mike i Lucas obeszli ją z dwóch stron i przejęli kafla! Podanie do Matta...Drake broń! 10 punktów dla Slytherinu... Matt  do Lucasa, Lucas do Mike'a, ouuu to musiało boleć! Mike dostał tłuczkiem, ale się nie poddaje! Czy obrońca gryfonów obroni? Tak! Obronił!- tłum na trybunach zaczął wydzierać się ile sił w płucach. Niektórzy wołali nawet: widziałeś to? Widziałeś?! Obrońca uśmiechnął się skromnie. Rozgrywka trwała dalej. Szukający Gryfonów, jak i Ślizgonów dryfował ciągle w powietrzu szukając jakiegokolwiek światełka, bądź przebłysku. Mecz trwał strasznie długo, a złotego znicza nadal nie widać, na razie prowadzi Gryffindor z wynikiem 50:100. Znowu odezwał się komentator.
-Co ja widzę?! Czy to złoty znicz?- Szukający polecieli do małej złotej piłeczki. Chris prawie sięgał znicza...No ale jak to Daniel, który jest na 7 roku, popchnął lekko 2-roczniaka, a ten zachwiał się na miotle. Daniel złapał znicz! Tłum szaleje! 50:250 dla Gryffindoru!
-Zwycięstwo dla Gryffindoru!- odezwał się komentujący blondyn w krótkich kręconych włosach. Drużyna Gryfonów zaczęła nosić na rękach szukającego. Nawet profesorMcGonagall pozwoliła sobie na krótki uśmiech. Mecz się się skończył i widownia powoli zaczęła schodzić się do pokojów wspólnych. Carmen pożegnała się z Natalie, bo chciała zdążyć na imprezę z okazji zwycięstwa. Zniknęła w tłumie czarodziejów...

Perspektywa Natalie
Podążyłam do dormitorium w towarzystwie wszystkich pierwszorocznych krukonów. Podekscytowani, poszliśmy do pokoju wspólnego.
-Ale super mecz!- powiedział Nick, a wszyscy przytaknęli. Mecz trwał kilka godzin, a nikt nie odczuwał zdrętwienia kończyn, może dla tego, że panowały wielkie emocje. Wszyscy poszli spać, a ja postanowiłam rozprostować trochę nogi. Szłam korytarzami w mroku nocy, oczywiście musiałam uważać na Filcha. Postanowiłam odwiedzić Zgredka, w końcu minęły ze 3 tygodnie. Długa wędrówka mnie czekała, z wieży zachodniej do aż do obrazu z misą owoców. No ale czego nie robi się dla ratowania znajomości... Kiedy byłam przed Wielką Salą, usłyszałam stąpanie stóp. Przestraszyłam się i ruszyłam pędem do obrazu z owocami. Postać ciągle szła za mną. Wyciągnęłam różdżkę, na wszelki wypadek oczywiście i kiedy ujrzałam nieznaną mi postać, krzyknęłam.
-Petrificus Totalus!-postać padła na podłogę. Podeszłam bliżej, to był uczeń! Przewróciłam go na plecy i od razu go rozpoznałam, to był Tony! Ale co on tutaj robił?
-Finite Incantatem.-powiedziałam i brunet patrzył się na mnie z zaskoczeniem, po chwili wstał i spytał się.
-Natalie, co ty tu robisz?-
-Nie mogłam spać.-zawsze wszystkim wciskam ten sam kit, muszę coś nowego wymyślić.
-Taaa, na pewno, kłamczucho.-powiedział z lekkim uśmieszkiem.
-A ty co tu robisz?-spytałam z ciekawości.
-Wiesz...to sekret...-znowu te sekrety!
-Moje przyjście tu to też tajemnica...-ciekawe czy nasze sekrety nie są tym samym, postanowiłam zaryzykować.- Czy ty też chciałeś wejść do kuchni?- spytałam, a on rzucił mi spojrzenie typu, Skąd to wiesz?
-No tak...Raz śledziłem takiego lunatyka ślizgona i on wchodził do tej kuchni...- zaczął- Masz ochotę coś zjeść? No skoro szłaś tu taki kawał...-spytał lekko się rumieniąc, niemal niezauważalnie. 
-Pewnie.-odparłam z uśmiechem. Połaskotaliśmy gruszkę i weszliśmy do kuchni. Skrzatów było dość mało pewnie sprzątają pokoje wspólne.
-Czy ser i madame chcą coś zjeść?-zapytała mnie jakaś skrzatka.
-Poproszę sernik- nie wiem czy rozważnie jeść ciasto o tej porze, no ale cóż.
-Poproszę ciastka.- odparł Tony. Rozglądnęłam się za Zgredkiem. W końcu spytałam jakiegoś skrzata.
-Przepraszam, czy jest Zgredek?- on zaprzeczył ruchem głowy. 
-Natalie nie uważasz, że nie należy tak zwracać się do skrzatów?-spytał mnie chłopak.
-O co ci chodzi?- 
-No bo w końcu...to nasi słudzy...-powiedział. No tak skrzaty, wieczni służący w wielopokoleniowej rodzinie czystej krwi czarodziei.
-Ja nie traktuję ich jak sług...raczej jak znajomych u których jestem w "gościach"-
-U mnie w domu też mamy skrzata...-zaczął mówić, ale ja nie słuchałam go tylko wniknęłam w jego myśli. Odtworzyłam jedno wspomnienie z roku przed szkołą.

Tony grał z młodszym Stuartem w Quidditcha. Potem doszli do nich dwaj blondyni o niebieskich oczach. Jeden był to komentator Quidditcha, a drugi  ten co przyglądał mi się w bibliotece.
-Hej, sorki, że tak długo się zbieraliśmy ale nie mogliśmy znaleźć mioteł.-powiedział starszy o 2 lata blondyn.
-Spoko Sam, to gramy?-spytał Tony.-Michael jesteś ze mną?-spytał blondyna w kręconych włosach.
-Pewnie!

Przewinęłam do innego wspomnienia.

Tony siedział w pokoju i grał w jakąś grę czarodziei. Nagle oderwał się od tego co robił i wyjrzał przez okno. Na dworze Michael rzucał kaflem do Samuela (zdrobnienie Sam). Nagle piłka wleciała przez okno z hukiem. Pokój był cały w szkle. Tony wielokrotnie poraniony zaczął płakać. Nie zauważyłam, że w rogu pokoju siedzi skrzat, który teraz trzymał piłkę. Do pokoju chłopca weszli jego rodzice.
-Na Merlina! Co tu się stało?!-powiedziała jego mama załamując ręce.- Zmorku to ty rozbiłeś szybę?!- spytała przytulając syna. Skrzat popatrzył się na Tony'ego i powiedział.
-Tak pani...-pewnie nie chciał narażać braci blondynów. Matka bruneta wymierzyła karę Zmrokowi i naprawiła cały bałagan...

Wróciłam do rzeczywistości. Tony patrzył się na mnie dziwnym wzrokiem.
-Natalie...co to było?-spytał skołowany. No tak on nie wie o moim darze. Powiedziałam mu o czytaniu w myślach, przywoływaniu wspomnień i tym podobne.- Przepraszam Tony, nie chciałam, no ale wiesz...ciekawość...moja zmora...-powiedziałam.
-No dobra, jest w porządku.- dodał z lekkim uśmiechem. Ale wpadka! Wiadomo, że wspomnienia najlepiej wywoływać jak ktoś śpi, może wydawać mu się po prostu, że to się przyśniło. Spojrzałam na zegarek, około 2 w nocy.
-Chyba powinnyśmy już wracać.-powiedziałam. Podziękowałam skrzatom i wyszliśmy przez obraz patrolując korytarz czy nikogo na nim nie ma.
-To ja już będę iść.-powiedziałam.
-Do zobaczenia jutro na zielarstwie.- powiedział i uśmiechnął się uroczo. Zrobiło mi się dziwnie ciepło na sercu.
-Do jutra.- powiedziałam i poszłam do wieży zachodniej. Całą drogę myślałam o Tonym, czyżbym się zakochała? Możliwe. Pobiegłam szybko do dormitorium i zasnęłam.

Perspektywa Carmen

W pokoju wspólnym czekało na nas już pełno jedzenia. Od czekoladowych ciastek, po dziwne cukierki z napisem "kwachy". Jakiś chłopak pochwalił się, że przyniósł trochę rzeczy z Miodowego Królestwa. To chyba cukiernia, tak przypuszczam. Między uczniami krzątał się jeszcze jeden skrzat, kładąc na stół dzbanek z sokiem dyniowym.
-Zgredek!- krzyknęłam do niego. Ten odwrócił się, rozglądając kto go rozpoznał. Gdy mnie zobaczył, podreptał w moją stronę i dygnął lekko.
-Dzień dobry, madame. Miło cie ponownie ujrzeć.- skrzat uśmiechnął się do mnie życzliwie.
-Co ty tu robisz?-
-Pomagam w przyjęciu. Ten chłopak mnie poprosił, więc zgodziłem się i przyniosłem trochę jedzenia.- wypiął dumnie pierś na znak, że jest z siebie dumny. Palcem wskazał na kapitana drużyny gryfonów- Daniela. Kręciło się wokół niego parę dziewczyn i jak podejrzewam, jego kumple. On jednak, nie był zbytnio zainteresowany sławą. Tak przynajmniej wynikało z jego miny.

Po uczcie, wszyscy byli tak obżarci i ospali, że około 23 w pokoju wspólnym zostałam tylko ja, Paul, Stuu i Andrew, który pilnował, by nikomu się nic nie stało. Aby nie robić mu więcej kłopotów, pożegnaliśmy się i poszliśmy do dormitoriów. Tam przebrałam się w piżamę, po czym ułożyłam się wygodnie w łóżku. Na stoliku obok niego, leżał jeszcze list od mamy. Zerknęłam na niego jednym okiem. Przypomniałam sobie o mojej zdolności. Wstałam jeszcze na chwilę i podeszłam do okna. Zauważyłam mroczny las, piękne błonia zalane blaskiem księżyca no i sam księżyc. Popatrzyłam na szybę i ujrzałam tam zaspaną dziewczynę z burzą kasztanowych loków na zgrabnej głowie. Szybko pomyślałam o ciemnym kolorze skóry. Na moich oczach, stałam się murzynką! Zachichotałam cicho i z powrotem się zmieniłam. "Pobawiłam się" tak jeszcze trochę i w końcu zmęczona poszłam spać...

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Głupie wejście!!!! by Natalie [Wtorek]

Obudziłam się rano. Czułam kogoś wzrok na sobie. Wzięłam różdżkę i wyszłam z łóżka. Upewniłam się, że wszystkie dziewczyny śpią i podeszłam do okna. Otworzyłam je i zobaczyłam węża na parapecie. Nie byłam pewna czy to jadowity gatunek więc powoli zamknęłam okno. Zerknęłam na zegarek, uświadamiając sobie, że jest 3 w nocy. Chciałam dojść do pokoju wspólnego, ale przez przypadek nadepnęłam na szczotkę Lucie. Jęknęła coś i wstała, zobaczyła mnie sennymi oczami.
-Natalie?...nie śpisz?-spytała sennie.
-To tylko sen, śpij dalej.- powiedziałam, a ona posłusznie położyła się.
Popędziłam do regału z książkami i wybrałam jedną o pewnych gatunkach węży. Przeglądnęłam całą, ale żaden nie pasował do tamtego węża, tamten miał takie ludzkie oczy... Poszłam do dormitorium dziewczyn sprawdzić czy nadal tam był. Kiedy otworzyłam okno, zniknął. Poszłam do chłopaków, bo przecież parapety są połączone, a wąż pełznie, nie lata. Chłopacy nadal spali, stąpając cicho podeszłam do okna. Otworzyłam je i zobaczyłam ponownie węża. Chciałam go dotknąć, ale ten niespodziewanie pokazał kły i z przyzwyczajenia odskoczyłam. Niestety, łóżko stało za blisko okna i upadłam na jakiegoś krukona. Nie ruszałam się przez chwilę, myśląc, że go nie obudziłam. Jednak poruszył się i zwaliłam się na podłogę z cichym jęknięciem. Chłopak wstał, sięgnął po różdżkę i sprawdził co wydało owy odgłos.
-Natalie? Co ty tu...-spytał Jace trąc oczy.
-Eeee...Tak coś sprawdzałam...-wymyśliłam i starałam dobrnąć do wyjścia.
-Tak? A co?-Czemu on musi być taki ciekawski?!
-No wiesz...nie wiem czy mogę ci zaufać...A co jeśli tiara zastanawiała się, nad daniem cię do Slytherinu?-zaczęłam myśląc, że odpuści.
-Nie ufasz mi?-spytał z ciekawieniem, trochę żartobliwie.- Może potwierdzić to mój starszy brat, że jestem najbardziej zaufana osobą w rodzinie.- tu chwycił mnie za rękę i pociągnął do dormitorium chłopaków, chyba z 3 roku, było tam trochę więcej uczniów, niż tych z pierwszego roku. Jace podszedł do łóżka na którym spał bardzo podobny do niego chłopak.
-Jacob wstawaj...-mówił blondyn szturchając brata., jednak to nie podziałało.- Ciastka...dużo ciastek...czekoladowych...pyszne ciepłe ciasteczka...- mówił przy jego uchu, 3-roczniak szybko otworzył oczy, najwyraźniej kochał jeść ciastka.
-Czego chcesz Jace?- spytał z lekkim zawodem.
-Chcę, żebyś potwierdził Natalie, że jestem najbardziej zaufana osobą w rodzinie.-
-A wtedy dasz mi spać?- Jace potaknął.
-Mój młodszy brat Jace, jest najbardziej zaufaną osobą w rodzinie.- powiedział patrząc mi w oczy.- Czekaj... Czy to nie jest siostra Sama, albo Michaela?-
-Kogo?- spytałam.
-Pewnie cie pomyliłem, jesteście trochę podobni...No dobra, już was nie ma!- powiedział i wtulił twarz w poduszkę. Wróciliśmy do pokoju wspólnego i usiedliśmy na kanapie.
-No to mów.- zachęcił mnie. Nie wiem czemu się tak rozgadałam, ale opowiedziałam mu o wszystkim. O tajemniczych snach, dziwnym ślizgonie, poszukiwaniach w bibliotece, mojej mocy czytania w myślach i o wężu na parapecie.
-To trochę więcej niż usprawiedliwienie się.- dodał z uśmiechem. Rozdzieliliśmy się i oporządziliśmy na lekcje. Wzięłam wszystkie książki i ruszyłam z Mią, Noelle, Nickiem i Nathanem do wieży astronomicznej.
***
Na astronomii mieliśmy kartkówkę z księżyców Saturna, na którą na szczęście się przygotowałam. Potem było tylko lepiej. Obrona przed czarną magią, transmutacja ze skaczącymi żabkami, zielarstwo ze ślizgonami,  obiad i eliksiry. 
***
Po lekcjach poszłam do biblioteki w towarzystwie Mii, poszukać większej książki o wężach. Minęło tyle czasu ale nadal na nic nie trafiłyśmy. Kiedy tak ślęczałam  nad książką, przyszła Carmen w normalnych lokach. 
-Hej, Nat. Mam do Ciebie pewną sprawę.- szepnęła mi do ucha i wskazała głową na kąt pomieszczenia. Mia zdziwiła się lekko, ale nie miała mi tego za złe. Carmen opowiedziała mi o kuchni, wiedziałam, ze skądś muszą przynosić potrawy.
-I jest tam też taki skrzat, Zgredek, bardzo miły. Tylko wolałabym, byś nie mówiła nikomu. Lepiej jak to zostanie między nami i tym łakomym chłopakiem. A! I drzwi są obrazem. Znajduje się on obok pokoju wspólnego Puchonów. Pamiętasz, Isabelle nam mówiła gdzie to jest. To pa, ja już muszę lecieć.- odparła i wybiegła najciszej jak się da. Powiedziałam Mii, że muszę coś załatwić i żeby poszła do dormitorium. Poszłam według zaleceń Carmen do podziemia. minęłam obraz przedstawiający martwą naturę (czyli wejście do pokoju wspólnego puchonów) i zobaczyłam obraz z misą owoców.
,,-Dziękuję ci Carmen, że oczywiście NIE powiedziałaś jak do niego wejść."-pomyślałam. Wyjęłam różdżkę.
-Alohomora.- powiedziałam. Obraz nie otworzył się.
-Sezam Materio.- mruknęłam zaklęcie o mocniejszym działaniu. Nadal nic. To na pewno nie jest związane z czarami. Zaczęłam ciągnąć ramę obrazu, ale się nie otworzył. Czyli coś musi być klamką na obrazie. Drapałam owoce, ale tylko się zjeżyły. Wpadłam na pomysł. Może reaktywuje ją jakieś słowo.
-Garnki, patelnie, kuchnia, miska, skrzaty, czarodzieje...-dałam w końcu spokój, słów jest przecież nieskończenie wiele. Kopnęłam obraz mówiąc.
-Głupie wejście!!!!-w ostatnim słowie zatkałam sobie usta, żeby Filch mnie nie usłyszał. Poddałam się, oparłam się o obraz. Gruszka zachichotała, tam gdzie znajdował się nadmiar moich włosów. Nagle z owocu zrobiła się klamka. Tylko tyle?! Połaskotać gruszkę?! Weszłam do środka, w kuchni stały stoły, porozwieszane były patelnie i pracowały skrzaty. Kiedy przekroczyłam próg, zebrały się przy mnie.
-Chcesz coś do jedzenia, madam?- zapytał jeden.
-Mogłabym poprosić o ciastka?- spytałam trochę zaskoczona, nikt nigdy nie nazwał mnie madam...Pewnie te skrzaty służą czarodziejom. Dostałam talerz z ciastkami i mlekiem. Na korytarzu usłyszałam kroki i miauknięcie. To był pewnie Filch i jego kotka.
-Mogę trochę z wami posiedzieć?- spytałam.
-Oczywiście, madam.- powiedziała jakaś skrzatka. Usiadłam przy jednym ze stołów i zajadałam się ciastkami i popijałam mlekiem. Po jedzeniu spytałam.
-Przepraszam jeśli nie będę taktowna...ale który z was to Zgredek?-
-To ja!- krzyknął skrzat i podszedł bliżej mnie.- Dlaczego madam pyta?
-Moja przyjaciółka Carmen, była tu ostatnio i wspominała o tobie.- powiedziałam, a skrzat uśmiechnął się.
-Zgredka lubi dużo osób!- powiedział ucieszony.
-Zgredku, przestań!-upomniała go skrzatka.
-Zazdrościsz mi Mrużko.- powiedział, a skrzatka wróciła do pracy.Widząc, że zjadłam ciastka spytał.- Czy madam chce jeszcze?-
-Nie dziękuje...Tak właściwie jestem Natalie.- powiedziałam. Popatrzyłam na zegarek, było już koło 23!- Przepraszam was, muszę iść...jest już późno, odwiedzę was jeszcze.- powiedziałam i ruszyłam pędem do zachodniej wieży. Po drodze rozglądałam się czy Filch nie idzie. Nagle przed oczami stanęła mi kobieta. Nie to nie była kobieta...to był duch!
-Co ty tutaj robisz?- powiedziała. Poznałam ją, to Szara Dama, duch Ravenclawu.
-Nie mogłam zasnąć.- moja stała wymówka.
-Idź pędem do dormitorium, a ja nie powiem nic Filchowi.- cieszę się, ze duchy są dość miłe. Poszłam szybko do dormitorium i położyłam się spać...

Pierwsza lekcja latania na miotle by Carmen [wtorek]

Jak zawsze wstałam powoli z łóżka. Zaspana ubrałam się w szaty i zeszłam do pokoju wspólnego z wcześniej przygotowaną torbą. Przy tablicy ogłoszeń zauważyłam Maxa. Przypatrywał się z zaciekawieniem pewnej karteczce.
-Dzisiaj pierwsza lekcja latania na miotle.- odrzekł po chwili zastanowienia.
-To chyba fajnie, co nie?- spytałam zdziwiona patrząc na jego minę.
-No,  chyba tak, ale gdybyśmy mieli z kimś innym, a nie ze Ślizgonami...-chłopak westchnął ze smutkiem i odszedł wreszcie od tablicy. Kilka innych uczniów nadal chyba nie dowierzali swoim oczom i wlepiali je w informację. Poczekałam na resztę i ruszyliśmy w stronę wieży północnej.

Po żmudnej i niezbyt przyjemnej kartkówce z księżyców Saturna, ruszyliśmy na obronę przed czarną magią. Potem lunch, transmutacja ze skaczącymi żabami, nudna historia magii, obiad i nareszcie na błonia.

Na trawie były przygotowane już rzędy mioteł. Po kilku minutach zebrali się wszyscy pierwszoroczniacy z Gryffindoru i ze Slytherinu. Pani Hooch przyszła troszkę później.
-Szybko podejdźcie od lewej strony miotły, podnieście prawą rękę i krzyknijcie: do mnie. Leworęczni podchodzą oczywiście z prawej strony i podnoszą lewą rękę. No już! Nie ociągać się! Do mioteł!- rozkazała kobieta. Tak jak kazała, podeszłam do miotły, podniosłam nad nią rękę i krzyknęłam: do mnie. Chyba jednak za bardzo się wczułam, bo miotła poleciała z pędem w stronę mojej dłoni. Przestraszona szybko cofnęłam ją do siebie. Za drugim razem było już lepiej.
-Gdy wszyscy macie miotły w dłoniach, usiądźcie na nich lekko, odbijcie się mocno nogami od ziemi, zawiśnijcie w powietrzu, po czym kierując trzon ku ziemi, wylądujcie. Na mój sygnał.- powiedziała. Dała nam chwilkę na przygotowanie się i gwizdnęła silnie w gwizdek. Mocno odepchnęłam się od trawy. Poczułam jak unoszę się w powietrzu. Uczucie było niesamowite! Zauważyłam, że inni już lądują, więc zwróciłam trzonek miotły na dół i łagodnie wylądowałam na murawie. Powtarzaliśmy jeszcze to parę razy. Potem musieliśmy porobić kilka ćwiczeń i to był koniec. Wszyscy szczęśliwi ruszyliśmy w stronę sali od zaklęć.

***

W dormitorium klapnęłam na łóżko zmęczona. Rozmyśliłam się porządnie. Czy nie lepiej zmienić sobie włosy na takie, jakie mam od urodzenia? Niech będzie. Moje loki są niezawodne. Ponownie w swoich jakże cudownych lokach pomaszerowałam na dół do kominka z paroma książkami. Razem z Paulem oczywiście powtórzyłam zaklęcia i transmutację. Uzupełnić plan nieba i napisać referat na temat wojny goblinów z wilkołakami. Postanowiłam jeszcze spotkać się z Natalie. Była oczywiście w bibliotece, a gdzie indziej ma być.
-Hej, Nat. Mam do Ciebie pewną sprawę.- szepnęłam jej do ucha. Wskazałam głową na kąt pomieszczenia. Mia zdziwiła się lekko, ale nie miała mi za złe. Opowiedziałam jej o kuchni. Byłam pewna, że będzie zainteresowana.
-I jest tam też taki skrzat, Zgredek, bardzo miły. Tylko wolałabym, byś nie mówiła nikomu. Lepiej jak to zostanie między nami i tym łakomym chłopakiem. A! I drzwi są obrazem. Znajduje się on obok pokoju wspólnego Puchonów. Pamiętasz, Isabelle nam mówiła gdzie to jest. To pa, ja już muszę lecieć.- odparłam i wybiegłam najciszej jak się da. Popędziłam po korytarzach. przebiegłam jeszcze przez dziedziniec i teraz tylko po schodach.

Byłam taka zmęczona, że wzięłam moją kochaną lekturę do łóżka i zanurzyłam się w świat fantazji. Nawet nie zauważyłam kiedy sen zabrał mnie w swoje ramiona.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Bójka... by Carmen (:D) [poniedziałek, 9 września]

Aaaaaaaaaaammmm.... Spojrzałam na zegarek. 2:05. Co?! Nie... to niemożliwe... Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się po pokoju. Wszystkie dziewczyny jeszcze spały. Miałam dziwne uczucie, że ktoś mnie obserwuje. Położyłam się ponownie na łóżku. Nie chciało mi się już spać, więc ubrałam się w szaty. Spakowałam torbę i postawiłam ją na łóżku. Wyszłam powoli, by nie obudzić reszty. Zeszłam cicho po kamiennych schodach. Już miałam wychodzić z pokoju, gdy usłyszałam za sobą ciche chrząknięcie. Obejrzałam się szybko. Stał za mną, a raczej dryfował w powietrzu przeźroczysty mężczyzna. Popatrzył  na mnie.
-A co ty tu robisz o tak wczesnej porze, młoda damo.- rzekł z uśmiechem.- wszyscy jeszcze śpią.-
-Obudziłam się i nie mogę już zasnąć.- powiedziałam zawstydzona.
-Ech... No dobra, idź. Pochodź sobie po tym zamku. Jakby co, to mnie nie widziałaś.- powiedział, po czym zaśmiał się i odleciał w ścianę. Odetchnęłam z ulgą. Wyszłam przez obraz i stanęłam na półpiętrze.  Nagle zobaczyłam na schodach jakiegoś chłopaka z czwartego roku, tak na oko. Widocznie lunatykował, bo miał zamknięte oczy i był w pidżamie.  Zdziwiona podążyłam za nim. Chłopak szedł w kierunku Wielkiej Sali. Po jakimś czasie przeszedł przez drzwi. Gdy pobiegłam za nim, by nie zgubić go z oczu. Zauważyłam, że łaskocze namalowaną gruszkę na obrazie. Mocno się zdziwiłam, lecz po paru sekundach owoc zamienił się w klamkę. Podeszłam powoli do "drzwi". Obok znajdował się inny obraz, przedstawiający martwą naturę. To wejście do pokoju wspólnego Puchonów. Przynajmniej tak mówiła Isabelle... Nie czekając, weszłam za nim do pomieszczenia, które okazało się być kuchnią. Lunatyk podszedł do jakiegoś stworka i poprosił nieobecnym głosem o ciastka z marmoladą. Ludzik kiwnął głową i pobiegł do szafki. Nagle podszedł do mnie inny i zapytał, czy chcę coś zjeść.
-Eeee... nie dziękuję. A... Kim wy jesteście?- zapytałam speszona.
-Jesteśmy skrzatami domowymi. Ja jestem Zgredek, madam.-skrzat ukłonił się na znak powitania. Zarumieniłam się lekko.Nikt jeszcze do mnie nie powiedział per Madam...
-Moje imię to Carmen, sir.- odpowiedziałam z uśmiechem. Zgredek odwzajemnił uśmiech.

***

Po sześciu wyjątkowo długich lekcjach, usiadłam wreszcie na moim ulubionym miejscu koło kominka.
-Jak zmienić moje włosy? Albo co w sobie zmienić?- spytałam Paula siedzącego obok mnie.
-A co? Już ci się znudziło?- odgryzł się szczerząc zęby.
-Po prostu lubię zmiany.- odparłam obrażona.
-Może... proste blond włosy?- zaproponował Stuart.
-Ok.- uśmiechnęłam się do niego. Pobiegłam szybko do sypialni. Tym razem łatwiej mi poszło.
Zeszłam powoli po schodach. Podeszłam do chłopaków.
-I jak?- spytałam z uśmiechem.
-Łał... Ślicznie...- Stuu ciągle się na mnie patrzył, po czym uświadomił sobie co robi. Otrząsnął się i zarumienił lekko.
-Może pochodzimy sobie po zamku?- zaproponowała Bridget, która przyszła przed chwilą.
-Ok.-

Gdy przechodziliśmy przez dziedziniec transmutacji, Paul zauważył Georga. Podchodzili właśnie do niego Ślizgoni. Zaczęli go popychać i się z niego śmiać. Paul ruszył szybko w stronę kolegi, by go bronić. Wszyscy pobiegliśmy za nim.
-Zostawcie go!- krzyknął oburzony.
-A bo co?- spytał jeden z krzywymi zębami.
-Bo to!- zawołał i pchnął Ślizgona na ścianę. Jego zdenerwowani koledzy ruszyli na Paula ze złością. George nie chciał zostawiać przyjaciela, więc także wciął się w bójkę. Oczywiście dobry kolega Stuart, musiał pomóc kolegom. I tak oto powstała bijatyka na pół korytarza. Wszędzie zebrali się uczniowie. Parę Gryfonów i Krukonów kibicowało chłopakom. Wtem przyszedł Andrew próbujący powstrzymać uczniów.
-Natychmiast przestańcie!- krzyknął prefekt. Nikt go nie posłuchał i na dodatek dostał kopniaka w kolano od grubasa bijącego się akurat z Georgem. Stuu już miał przyłożyć temu z krzywymi zębami, gdy nagle wszyscy znieruchomieli. To Snape rzucił na nich jakieś zaklęcie. Podszedł do nich.
-Wszyscy macie szlaban. Dziś wieczorem w moim gabinecie.- syknął i mruknął przeciwzaklęcie. Stuart, Paul i George podnieśli się z ziemi. Każdemu leciała skądś krew, to z nosa, to z ramienia. Wszyscy w ciszy pomaszerowaliśmy do pokoju wspólnego.

***

Wieczorem chłopacy tak jak im kazał Snape, poszli do lochów. Ja z dziewczynami porozmawiałyśmy jeszcze trochę i po odrobieniu lekcji poszłyśmy spać.

piątek, 29 marca 2013

Drugie blogi :P

Hej!
Chcę Wam zaprezentować nasze nowe blogi.
Ja (Carmen) piszę bloga o włoskiej szkole magii, a Natalie o greckiej i o założycielach Hogwartu ;)

Serdecznie Was zapraszam do czytania :3
Mój drugi blog ;3
http://carmel-story.blogspot.com/
Blogi Natalie

Dziękujemy :*

Lekcja latania na miotle by Natalie [Poniedziałek]

Obudziłam się. Śniła mi się kolejna konfrontacja z wierzbą bijącą. Zerknęłam na dziewczyny spały wszystkie.   Spojrzałam na zegarek, 5:49. Spróbowałam jeszcze zasnąć.
Byłam koło wierzby bijącej. Próbowałam skraść się do dziury którą ma pod sobą. Niestety przez przypadek  potknęłam się o jej konar. Zanim wstałam znowu zaczęła bić gałęziami. Jedna wylądowała tuz koło mojej głowy. Druga celowało prosto we mnie...
Przerwałam sen nie chcąc poznać zakończenia. Wszystkie dziewczyny już się obudziły, ja poszłam w ich ślady. Ubrałam się w szatę, uczesałam włosy i po chwili byłam gotowa. Poczekałam na Noelle i Mie, razem wyszłyśmy z dormitorium. W pokoju wspólnym czekali na nas Nick i Nathan.
-Jak tam weekend z chłopakami?-spytała Mia.
-No...było fajnie.-powiedział Nathan. Razem poszliśmy na śniadanie. Zjadłam płatki z mlekiem, kiedy wszyscy uczniowie zjedli, wyszliśmy z Wielkiej Sali. Zobaczyliśmy grupkę pierwszoroczniaków pchających się do tablicy ogłoszeń. Kiedy każdy przeczytał informacje tam zawartą, podeszliśmy bliżej.
-No tak! Dziś są pierwsze lekcje latania, dla krukonów i puchonów!-oznajmił z entuzjazmem Nick. Tak długo wyczekiwałam tej lekcji, że aż o niej zapomniałam! Zniknęliśmy w tłumie uczniów, próbując dostać się do klasy transmutacji.
***
Te cztery lekcje, ciągnęły się nieubłaganie. Na transmutacji zmienialiśmy kolor guzików, Snape jak zwykle zadał zadanie domowe, na zaklęciach ćwiczyliśmy Nox- przeciwieństwo lumos, a na historii magi, gadaliśmy znowu coś o goblinach. Siedzieliśmy na obiedzie, wszyscy dookoła rozmawiali o tym jak zahamować na miotle i w ogóle. Szybko zjedliśmy i popędziliśmy na błonia, bo tam miała odbyć się pierwsza lekcja. Miotły leżały przy drzewie, a nauczycielka przywitała nas i kazała nam wziąć miotły.
-Nie ociągać się! Stańcie po prawej stronie miotły,a leworęczni po lewej. Wyciągnijcie rękę i powiedzcie ,,Do mnie". Potem usiądźcie na miotle, odepchnijcie się od ziemi i na chwile zawiśniecie w powietrzu.- powiedziała pani Hooch. Wnet dało się słyszeć okrzyki ,,Do mnie". Wyciągnęłam rękę i krzyknęłam.
-Do mnie!-miotła tylko na chwilę uniosła się od ziemi, potem jednak upadła. Powtórzyłam okrzyk i miotła prawie dosięgnęła mojej ręki. Za trzecim razem, udało się, ale dla pewności, że to umiem, popróbowałam jeszcze parę razy. Kiedy wszyscy trzymali już miotły w ręku, na znak pani Hooch mieliśmy odepchnąć się od ziemi. Przełożyłam nogę, trzymałam się za trzonek dwiema rękami i usiadłam na miotle.
,,- To nie może być trudne."-pomyślałam. Nauczycielka zagwizdała i odepchnęliśmy się od ziemi. Zawisnęliśmy parę metrów nad ziemią. Dobrze, że nie mam lęku wysokości. Po paru minutach wylądowaliśmy.
-Na następnej lekcji będziemy ćwiczyć hamowanie. Do zobaczenia.-powiedziała pani Hooch.
***
Po obronie przed czarną magią, wszyscy byli w pokoju wspólnym. Trwały tam dyskusje, na temat latania na miotle. I już niedługo, mianowicie za 3 tygodnie, pierwszy mecz Quidditcha. Odrobiliśmy lekcje, a potem powiedziałam paczce o tym pokoju, w którym byłam z Carmen. Potem po prostu zasnęliśmy.