wtorek, 30 kwietnia 2013

Znak by Carmen [Poniedziałek]

Wczesnym rankiem obudziło mnie bolesne ukłucie na lewej ręce. Ból był tak silny, że wstałam szybko obracając się wokół siebie. Ujrzałam jedynie moje koleżanki śpiące w najlepsze i otwarte okno. Po co ktoś je otworzył? Silny podmuch wiatru wyrwał  mnie z zadumy. Wstałam i zamknęłam okno. Ponownie poczułam okropny ból na przedramieniu. Szybko powstrzymałam się by nie jęknąć. Popatrzyłam jednym okiem na rękę i widząc krew od razu odwróciłam wzrok. Zacisnęłam zęby i wybiegłam z sypialni by nikogo nie obudzić. Zbiegłam po schodach o mało się nie przewracając i padłam na kanapę przed kominkiem. Popatrzyłam ponownie na ranę. Ściekała z niej małym "strumyczkiem" krew brudząc mi pidżamę. Znowu ten ból, choć tym razem silniejszy. Spojrzałam mokrymi oczami na rękę. O mało nie krzyknęłam widząc, że z rany ukształtował się pysk strasznego węża z parą potężnych ostrych kłów. Krew nie chciała przestać lecieć. Jedna mała łza spłynęła po moim policzku...
Usłyszałam czyjeś kroki. Męski głos. Dało się usłyszeć parę przekleństw*. Paul...
-Hej Paul...- szepnęłam. Chłopak wyglądał jakby miał dostać zaraz zawału serca. Gdy zobaczył, że to tylko ja, uspokoił się trochę. Po paru sekundach szybko schował lewą rękę za siebie.
-Cześć, co ty tu robisz o tak późnej porze? Jest 5 nad ranem!- rzekł jakby panicznie ukrywając jakiś "sekret".
-A ty? A co tam chowasz za plecami?
-Eeeee... rękę.
-Ech... no wiem że to ręka, ale normalnie to byś nie chował, to chyba coś tam w tej ręce masz?- spojrzałam na niego ironicznie.
-Nie, nic nie mam.
Spojrzałam na chłopaka błagalnie. Na pewno też miał taki znak. On nie jest przypadkowy. No i normalnie nie miałby zakrwawionej pidżamy...

Gdy Paul wreszcie wyznał prawdę, zawyrokowałam, iż trzeba się udać z tym do pani Pomfrey. Szatyn coś tam zaczął marudzić, że on nie chce i że on sobie sam poradzi, ale spojrzałam na niego srogo i wreszcie przestał.
W skrzydle szpitalnym nikogo jeszcze, a raczej już nie było. Nawet pielęgniarki...
-Halo! Przepraszam! Jest tu kto?-zaczął wołać Paul.
Nagle z małych drzwi wyskoczyła pani Pomfrey z pidżamie. Spytała się oczywiście co tu robimy o tak wczesnej porze. Pokazałam jej moją ranę, teraz całą oblepioną zaschniętą krwią. Kobieta oczywiście kazała nam się położyć, podała jakiś wywar i oznajmiła, byśmy zostali tu do rana.


***

Po paru godzinach bezsensownego leżenia i gapienia się w sufit, gdy zebrało się już trochę uczniów (każdy z tym samym), przyszedł Profesor Dumbledore. Zawołał panią Pomfrey, która badała właśnie jednego chłopca ze Slytherinu. Po zaciekłej rozmowie, dyrektor oznajmił:
-Dzieci, nie martwcie się od tego się nie umiera. Ktoś naznaczył was czarno magicznym znakiem.-pani Pomfrey wyszeptała mu coś na ucho.- Wąż naznaczył was znakiem. Tego symbolu nie da się odczarować, ale zniknie sam z siebie za jakiś miesiąc i nie zostawi wam najmniejszego śladu. A teraz idźcie na śniadanie drogie dzieci!- zakończył i uśmiechnął się serdecznie do nas. Potem wyszedł jakby nic się nie stało. Wśród uczniów zauważyłam także Natalie. Patrzyła dziwnie na Dumbledore'a, jakby... nie... to już przesada... czytać w myślach samego dyrektora szkoły? Oj, Natalie...


*pisząc przekleństw, miałam na myśli kurde, kurczę lub coś w ten deseń :P a nie od razu jakieś wulgaryzmy.
Rowling też tak pisała... :P

2 komentarze: