PERSPEKTYWA Natalie
Był
słoneczny i upalny dzień lata. Razem z Carmen siedziałyśmy pod drzewem, w
naszym ulubionym i tajnym miejscu. Rosło tam wielkie drzewo, z gałęzią tak
długą i mocną, że zawiesiłyśmy sobie huśtawki. Koło drzewa było małe jeziorko,
w krystalicznie czystej wodzie dało zobaczyć się żaby i niektóre ryby. Do
naszego tajemniczego miejsca, wchodziło się po drzewie. O tak, było za murem
;P. Kiedyś było pewnie czyjąś własnością bo stała tam też mała chatka, od teraz
nasza, bo ten mieszkaniec dawno umarł i nie miał krewnych. W każdym razie
urządzałyśmy ją sobie ładnie. Kiedy tak leżałyśmy w cieniu drzewa, ukrywając
się przed letnim słońcem zapytałam Carmen.
-Który
dzisiaj dzień?
-Chyba 25
lipca. A co?
- Jak to
co?! Dzisiaj twoje 11 urodziny nie pamiętasz?!
-No tak. Ale
jakiejś wielkiej imprezy się nie domagam.
-No to
wszystkiego najlepszego, z okazji tych specjalnych urodzin.
-A czemu
specjalnych?
-Dziewczyno!
Stajesz się nastolatką! Masz –naście, a nie dziesięć lat!
-No tak
rzeczywiście specjalne.
I to było
ostatnie zdanie jakie padło na polanie, ponieważ Carmen musiał iść do domu. Ja
jeszcze chwileczkę zostałam, ciesząc się tym dniem. Ale wiecznie nie będę sama
siedzieć pod drzewem. Więc wstałam i poszłam do chatki. Było tylko 1
pomieszczenie, ale za to najważniejsze według mnie bo to był salon połączony z
małą kuchnią. Zrobiłam sobie lemoniadę i usiadłam na małej białej kanapie.
Patrząc przez okno zauważyłam na niebie mały punkcik. Z początku myślałam, że
to samolot, ale obiekt ciągle się przybliżał. A ja jak nigdy nic nadal piłam
lemoniadę gapiąc się w niebo. W końcu zauważyłam, że to jest jakiś ptak. Sowa
wleciała szybko przez okno, a ja rozlałam część lemoniady na podłogę.
-No rzesz…-
powiedziałam do siebie odkładając szklankę na stolik. Zaczęłam przyglądać się
sowie. Jest przepiękna. Taka brązowa i puchata ;D. Nawet nie zauważyłam , że
zaczęłam ja głaskać, ale nie mogłam się opanować, bo kocham ptaki <3.
Puchacz w dziobku trzymał list. Wzięłam go i sowa wyleciała przez okno, no szkoda :c.
Zobaczyłam napis zielonym atramentem Hogwart do
Natalie Blueye, Mała chatka na środku polany. No to było trochę dziwne, wahałam się czy otworzyć list czy
nie. W końcu rozerwałam kopertę i zobaczyłam co było w środku napisane.
Hogwart
Szkoła Magii i Czarodziejstwa
Dyrektor: Albus Dumbledore
(Order Merlina Pierwszej Klasy, Wielki Czar, Główny Mag, Najwyższa Szycha, Międzynarodowy Konfed.
Czarodziejów)
Szanowna Pani Blueye,
Mamy przyjemność poinformowania Panią, że została Pani przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w
Hogwarcie.
Rok szkolny
rozpoczyna się 1 września.
Oczekujemy pańskiej sowy nie później niż 31 lipca.
Z wyrazami szacunku.
Minewra McGonagall
Zastępca dyrektora
Dołączam listę potrzebnych rzeczy do szkoły.
Przeczytałam ten list kilka razy, nie mogąc uwierzyć. JESTEM
CZARODZIEJKĄ!!!!!! To dlatego działy mi się te dziwne rzeczy! Wtedy kiedy ktoś
mnie rozzłościł, odrzucało go jak najdalej ode mnie! Ale super! Podręczniki też
ciekawe. Ciekawe czy maja bibliotekę, jak tak to muszę przeczytać jak najwięcej,
by dowiedzieć się o tej szkole! Ale jak mam dostać się do ich świata. No bo
raczej czarodzieje od tak nie chodzą po ulicach. Zaraz!!! Miałam napisać
odpowiedź! O sowa wróciła! Wzięłam kartkę i napisałam odpowiedź. Sowa wzięła ja
i odleciała. Jedno mnie dręczy. Jak jestem czarodziejką, to czemu rodzice nic
mi o tym nie mówili? Może oni nie są czarodziejami? Sowa wleciała znowu przez
okno dla mnie z listem. Rozerwałam go szybko i przeczytałam.
Jeśli jest pani z rodziny mugoli
(nie czarodziejów) ktoś przyjdzie aby wytłumaczy wszystko. Proszę więc czekać dzisiaj o godzinie 16:00 w swoim domu.
Ufff… Ulżyło mi. Ktoś mi to wszystko wytłumaczy. Zaraz muszę
to powiedzieć rodzicom! Wspięłam się na drzewo i już po chwili byłam po 2
stronie muru. Pobiegłam pędem do naszego domu. Oczywiście mieszkałam
naprzeciwko Carmen i widziałyśmy się przez okna w sypialniach i wysyłałyśmy
sobie wiadomości. Nie komórką! Ja jej nie miałam. Zawiesiłam sznurek i pudełko
do którego wrzucałyśmy kartkę z nasza rozmową. Weszłam do domu i zastałam
rodziców w kuchni. Rachel zmywała naczynia, jest to wysoka kobieta w rudych
włosach i o zielonych oczach. Thomas siedział przy stole i czytał gazetę. Niski
i gruby. Fuj… i do tego blond włosy. Podbiegłam do kobiety i powiedziałam.
-Hej, już
jestem w domu i mam dla was wiadomość.
-Co znowu?!-
Powiedziała
Pokazałam
jej list. A ona oddała mi go z rozbawieniem w oczach.
-Czy ty
przypadkiem tego nie zmyśliłaś? Jesteś dziwnym dzieckiem.
No tak oni
nie brali tego na poważnie. Czasami zastanawiałam się czy mnie nie adoptowali.
Po prostu byli idiotami, którzy nie pojmowali mojego rozumowania.
-Rachel ale
ty nie rozumiesz!- Nigdy nie nazywałam ich rodzicami, a co gorsza mamą, czy
tatą.- Ale chociaż nigdzie nie wychodzicie wieczorem?- zapytałam z nadzieją,
lecz nie potrzebną, bo oni zawsze robili tak jak ja nie chce. Spojrzałam na
zegarek, 14:50. Trzeba ich tylko godzinę i 10 minut zatrzymać w domu. Coś
wymyślę.
- Wiesz
mała, mięliśmy gdzieś z Tomem wyjść o 15:40, a wrócić o 19:00.
Thomas
zerknął na nią z jedna brwią uniesioną do góry, a po chwili wrócił do czytania
gazety.
- No dobrze
to ja idę jeszcze trochę na dwór. –Oni wręcz kochali jak mnie nie było w domu.
Czasami myślę czy by z tond nie uciec. Poszłam prosto do Carmen. Zapukałam i
otworzyła jej mama.
-O witaj
Natalie, jak miło cie widzieć. – Powiedziała uprzejmym tonem i gestem zaprosiła
mnie do środka. W salonie siedział jej tata i popijał herbatę.
- Witaj
Natalie, Carmen jest na górze, zaraz zejdzie. –powiedział jej tato radosnym
głosem.
Jej rodzice
byli bardzo mili, w przeciwieństwie do moich. Poczekałam i zeszła Carmen, razem
wyszłyśmy przed drzwi. Usiadłyśmy na schodach.
- Natalie
muszę ci coś powiedzieć…- zaczęła Carmen
-Słucham,
jesteśmy przyjaciółkami, pamiętasz? Bez sekretów.
-Ok, przeczytaj
to sobie –powiedziała i podała mi list.
Nie wierzę
ten sam list, te samo pismo i znowu wzmianka o Hogwarcie. Uśmiechnęłam się do
niej, a ona speszyła się.
-Proszę nie
zrywajmy naszej przyjaźni dlatego ,że jestem… inna.- powiedziała, a ja
zaśmiałam się i podałam jej mój list.
-Tak?
Dziwoląg mówisz? Przeczytaj sobie to.
Jak
skończyła czytać obie uśmiechnęłyśmy się i weszłyśmy do jej domu.
-Mamo, tato!
Natalie tez jest czarodziejką!!!- krzyczała na cały dom.
-No to
gratuluje, Natalie. – dodali oboje patrząc na mnie z dumą.
-Dziękuje,
do moich… opiekunów, też przyjdzie ktoś, żeby to wytłumaczyć. Tylko oni nie
chcą zostać. Musze coś wykombinować.-dodałam patrząc na zegarek, 15:16.
-
Powodzenia, rzuciła Carmen i popędziłam do mojego ,,domu”(naprawdę nie uważam
to za mój dom, czuję się tam jak jakiś niechciany gość). Siedziałam w moim
pokoju i rysowałam plan ,,Jak zatrzymać ICH” na kartce:
No i akcje
czas zacząć. Zbiegłam po schodach i wszystko przygotowałam (tak jak na planie)
i usiadłam przy stole z książką i 3 Tymbarkami (na 3 fazy ;P).
Rachel zeszła
z Tomem w pięknej sukience. Tom jako ,,dżentelmen” otworzył jej drzwi. Wiadro
spadło na nią i była w ślimakach :D. Popatrzyłam na zegarek, minęło dokładnie 5
minut, 15:45. Otworzyłam Tymbarka, na zakrętce pisało ,,Czekam na więcej”. Ale
trafne :D. Po 5 minutach Rachel zeszła w nowej kiecce i wyszła z Tomem, po czym
nie patrząc pod nogi, weszła w psią kupę. 15:55 zmieniła buty. Otworzyłam
kolejny napój ,,Dobry ruch”. Dzięki :D. Teraz krzątała się po domu szukając
naszyjnika. 15:58 nadal szuka. Otwieram 3 picie o 15:59, z napisem ,,magia
istnieje”, o tak Magia istnieje :D. O równo 16 weszła ciemna postać i usiadła.
Wszyscy patrzyliśmy na nią. Po chwili zebrałam w sobie odwagę i olśniło mnie.
-,,No kiedy
w końcu ktoś zacznie rozmowę”- Usłyszałam cichy szept w mojej głowie.
-Witam
Madame, jestem Natalia Blueye, może zechcesz się nam przedstawić? –zaczęłam niepewnym
tonem
-Witaj
Natalie i was również witam, jestem Minewra MacGonagall, pisałam, że wasza
córka będzie uczęszczać do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwardzie. Czy
macie jakieś pytania? –zapytała.
Tom i
Rachell stanęli osłupieni, a po chwili parsknęli głośnym śmiechem.
-Paniusiu, pomyliłaś
domy, dom dla szaleńców jest 2 przecznice z tond. A po 2 ona nie jest NASZĄ
córką, adoptowaliśmy ją, bo jej rodzice zginęli w wypadku.
-Wiem to,
jeśli nie macie pytań możecie z stąd iść.- powiedziała stanowczo.
Po czym oni
wyszli, a ja zostałam sama jak palec. Była chwila ciszy, a ja zapytałam panią.
- Czy ja naprawdę
jestem czarodziejką?
-Oczywiście młoda
damo, jesteś jak sądzę czystej krwi. Twoi rodzice byli dobrymi ludźmi, ale
zginęli na misji złapania zbiegłego czarodzieja. Byli Aurorami, czyli gonili
złych czarodziei. A ty zostałaś sama i nie miałaś więcej krewnych którzy by
ciebie chcieli. A teraz pozwól pójdziemy na ulicę Pokątną z twoją przyjaciółką
Carmen, na małe zakupy.
-Skąd pani
wie, o Carmen? I czy w Hogwarcie jest biblioteka?
-Oczywiście!
Biblioteka jest ogromna! I mam swoje sposoby ;).- powiedziała i wyszłyśmy z Profesor McGonagall po Carmen, która przyglądała się nam w oknie.
-------------------------------------
Następny rozdział perspektywa Carmel :)
Pozdrowionka wasza Natalie ;*
Nominowałam cię do Liebster Award :)
OdpowiedzUsuńWięcej informacji u mnie:
http://lasttoknowblog.blogspot.com/