wtorek, 5 marca 2013

Zakupy na Pokątnej by Natalie


Wychodząc z Profesor McGonagall, zdążyłam wziąć moje oszczędności. Było tego niezbyt wiele, mianowicie 154 euro i 3 centy. Kiedy wyłoniłyśmy się z mroku ulic, zapukałyśmy do domu Carmen. Jej mieszkanie jest średniej wielkości, białe umalowanie z małym ogródkiem różanym, pięknie się imponował. Przed domem, czarodziejka wręczyła mi kartkę, rozwinęłam ja szybko.

HOGWART SZKOŁA MAGII I CZARODZIEJSTWA
UMUNDUROWANIE
Studenci pierwszego roku muszą mieć:
1. Trzy komplety szat roboczych (czarnych)
2. Jedną zwykłą spiczastą tiarę dzienną (czarną)
3. Jedną parę rękawic ochronnych (ze smoczej skóry albo z podobnego rodzaju)
4. Jeden płaszcz zimowy (czarny, zapinki srebrne)
UWAGA : wszystkie stroje uczniów powinny być zaopatrzone w naszywki z imieniem
PODRĘCZNIKI
Wszyscy studenci powinni mieć po jednym egzemplarzu następujących dzieł :
Standardowa księga zaklęć (1 stopień) Mirandy Goshawk
Dzieje magii Bathildy Bagshot
Teoria magii Adalberta Wafflinga
Wprowadzenie do trandmutacji (dla początkujących) Emerika Switcha
Tysiąc magicznych ziół i grzybów Phyllidy Spore
Magiczne wzory i napoje Arseniusa Jiggera
Fantastyczne zwierzęta i jak je znależć Newta Scamandera
Ciemne moce : Poradnik Samoobrony Quentina Trimble'a

POSOSTAŁE WYPOSAŻENIE
1 różdżka
1 kociołek (cynowy, rozmiar 2)
1 zestaw szklanych lub kryształowych fiolek
1 teleskop
1 miedziana waga z odważnikami
Studenci mogą mieć także jedną sową ALBO jednego kota, ALBO jedną ropuchę

PRZYPOMINA SIĘ RODZICOM, ŻE STUDENTOM PIRWSZYCH LAT NIE ZEZWALA SIĘ NA POSIADANIE WŁASNYCH MIOTEŁ

Och, lista zakupów, ale super. Coś długo nikt nam nie otwiera. Zadzwoniłam w końcu dzwonkiem, pewnie czarodzieje ich nie używają. Otworzyła nam mama Carmen. Profesor McGonagall weszła pierwsza, a ja tuż za nią. Spojrzała na mężczyznę, który pewnie skończył tłumaczyć wszystko rodzinie Carmen. Czarodziejka odezwała się pierwsza.
-Remus!?Co ty tu robisz?- Ale miłe powitanie. Pewnie się zdziwiła, bo patrzyła na niego z dziwna miną.
-Dumbledore powiedział, że idziesz do Natalie, ja postanowiłem przyjść do Carmen. To chyba jasne.-posłał uśmiech Carmen- Nie masz chyba mi tego za złe.- Tu moja przyjaciółka uśmiechnęła się chyba na max’a.
Mężczyzna sprawiał wrażenie sympatycznego. Fajnie jeśli będę chodzić na jego zajęcia. A jeszcze fajniej jak będę z Carmen w klasie. Tak rozmyślając, kolejny raz padło słowo ,,Dumbelore”, co to właściwie za gość?! Stałam i słuchałam rozmowy, a tu nogi mi zdrętwiały! Podążyłam w stronę kanapy na której siedziała Carmen. Kiedy siadałam, Pani Profesor powiedziała.
-Myślałam, że ja pójdę do obu, ponieważ się znają.-
-No to pojedziemy razem.- rzucił Pan Profesor. Tak jadę razem z przyjaciółką! Nie sama, uff… Ale zaraz… czym my tam pojedziemy?!
Usłyszałam dźwięk kół na zewnątrz. Wszyscy razem wyszliśmy na zewnątrz i wsiedliśmy do taksówki. Kierowca albo był chory psychicznie, albo był czarodziejem. Poddaliśmy się długiej rozmowie w której dowiedziałam się, że owy mężczyzna ma na imię Remus Lupin i jest nauczycielem obrony przed czarna magią. Rozmawialiśmy głównie o Hogwarcie, świecie magii, mugolach i o Dumbledorze.
-Ten Dumbledore to niezła szycha!- powiedziałam z podziwem. Dużo osiągnął, chyba można to przyznać. 
-Oczywiście, proponowali mu nawet posadę Ministra Magii, ale odmówił. Chciał pozostać z nami w Hogwarcie. Jest naprawdę wybitnym człowiekiem.- McGonagall była bardzo dumna z tego co mówiła.
Taksówka w końcu zatrzymała się przed barem o nazwie ,, Dziurawy kocioł". W środku było fantastycznie! Lokal wielki, obrazy na ścianach i tłum klientów! Stół aż dygotał od hałasu jaki panował w pomieszczeniu! Za ladą stał miły, łysy z brakującym uzębieniem barman. Trudno było oprzeć się zamówieniu czegoś, ale poszliśmy dalej. Wyszliśmy tylnymi drzwiami. Nic ciekawego w takim zaułku. Pudła po szklankach i wiele innych restauracyjnych rzeczy. Profesor Lupin odliczał cegły, niby po co? I nagle zobaczyliśmy, całkiem inny świat. Chodzili tam czarodzieje. Tyle sklepów! Na  środku rozdzieliliśmy się. Ja poszłam z Profesor McGonagall, a Carmen z Lupinem i rodzicami.
-Teraz pójdziemy do banku Gringotta wymienić twoje pieniądze i zabrać trochę ze skarbca. Tutaj są inne waluty. Słuchaj teraz uważnie co mówię. Jeden złoty galeon równa się 17 srebrnym syklom i 357 brązowym knutom, a wartość jednego sykla wynosiła 21 knutów, zrozumiałaś?
Nic nie odpowiedziałam tylko potaknęłam głową. Szłyśmy do wielkiego budynku. To pewnie ten bank. Zauważyłam Carmen i jej towarzyszy na schodach idących do innej części ulicy. Pomachałam jej, ale pewnie mnie nie zauważyła w tym tłumie. Koło drzwi zauważyłam złotą tablicę, którą ledwo przeczytałam, bo tak szybko szłyśmy. Na szczęście mam fotograficzną pamięć i teraz szłam odtwarzając w głowie słowa:
„Wejdź tu, przybyszu, lecz pomnij na los,
Tych, którzy dybią na cudzy trzos.
Bo ci, którzy biorą, co nie jest ich,
Wnet pożałują żądz niskich swych.
Więc jeśli wchodzisz, by zwiedzić loch
I wykraść złoto, obrócisz się w proch.
Złodzieju, strzeż się, usłyszałeś dzwon
Co ci zwiastuje pewny, szybki zgon.
Jeśli zagarniesz cudzy trzos
Znajdziesz nie złoto, lecz marny los. ”
Przy ladach siedziało pełno dziwnych stworzeń licząc coś i pisząc.
-To są gobliny. Bardzo skąpe stworzenia. –wyjaśniła mi pani profesor i ruszyłyśmy do (chyba) najważniejszego stwora.
-Klucz- powiedział krótko i patrzył na nas
McGonagall szukała kluczyka, a ja patrzyłam na jego okulary.
-Proszę.-powiedziała ”szefowi”- Nie martw się, klucz cały czas był u Dyrektora Hogwartu, czekał na ciebie. –zwróciła się do mnie.
-Zgadza się, proszę za mną. –i podążyłyśmy za nim.
Wsiadłyśmy do wózka z innym goblinem i usłyszałam słowa.
-Skrytka numer 173.
I nagle zaczęłyśmy jechać szybciej od ,,Roler Coaster”! I po paru minutach zatrzymałyśmy się pod moją skrytką. Goblin zrobił coś, ze drzwi się otworzyły. W skarbcu nie było „za dużo” pieniędzy, ale w sam raz na moje wymagania.
-Jeśli ci nie starczy na kolejne lata nauki w Hogwarcie, przybory szkolne będą finansowane przez Ministerstwo.- powiedziała Profesor i wzięła trochę złota z mojej skryti. –Tyle powinno starczyć. –i wróciłyśmy kolejką na górę.
-Zobaczmy… pierw kupimy szatę.
I wędrowałyśmy do sklepu Madame Malkin- szaty na wszystkie okazje. Stała tam w samej osobie kobieta z szyldu, wymierzając metrówką wzrost dziewczyny.
- Dzień dobry, chciałabym kupić szatę do szkoły. –powiedziałam
- Dobrze proszę stanąć o tu.- i w tym momęcie zaczęła mnie mierzyć. –Hogwart?
-Tak.
Obsługiwała jednocześnie mnie i tą dziewczynę. Byłam otwarta na poznawanie nowych ludzi, więc spytałam.
-Jak masz na imię? Ja jestem Natalie Blueye.
Dziewczynka zawstydziła się, ale po chwili odpowiedziała.
-Jestem… Isabella Folyell… dla przyjaciół po prostu Bella. Ty też będziesz chodzić do Hogwartu?
- Tak. Ale się cieszę! … Tak w sumie to nic o nim nie wiem. Zostałam wychowana w rodzinie mugoli, ale jestem czarodziejką czystej krwi.
- Fajnie, ja też jestem czystej krwi. A do jakiego domu chciałabyś dostać się? Och przepraszam, myślałam, że chociaż to wiesz. No to tak, są 4 domy. Roveny Ravenclaw, Godryka Gryffindora, Helgi Huffelpuff i Salaraza Slytherina.
- A czym się szczycą?
- Ravenclaw- mądrością, Gryffindor- odwagą, Huffelpuff- przyjaźnią, a Slytherin- sprytem. Do ostatniego nie chciałabym iść.
-Czemu?
-Stamtąd wywodzi się bardzo dużo czarnoksiężników.
-Aha…
-Gotowe!
Naszą dyskusję przerwała Madame Malkin. Szata wyglądała pięknie.
- To do zobaczenia. Może usiądziemy razem w przedziale? –zapytała się dziewczyna.
-Pewnie! Mam jeszcze jedną znajomą, chętnie was poznam. No to do zobaczenia.-pomachałam i wyszłam.
No to wszystkie zakupy związane z ubiorem gotowe. Teraz zmierzałyśmy do księgarni ,,Esy i Floresy”. Księgarnia wyglądała jak biblioteka. Chciałabym ją całą przeczytać! Kocham czytać i jestem molem książkowym. Podeszłyśmy do kasy i profesor McGonagall i wręczyła listę potrzebnych podręczników. Sprzedawca zniknął za rogiem półek i po chwili wręczył nam wszystkie książki.
Wychodząc spytałam.
-Kiedy będziemy kupować jakieś zwierzątko, lub RÓŻDŻKĘ?
- Wszystko w swoim czasie. Teraz idziemy po kociołek.
I po tych słowach zniknęłyśmy za rogiem. W sklepie było chyba z tysiąc kociołków, fiolek i czego Bóg wie jeszcze!
- Witam, potrzebujemy: Cynowy kociołek rozmiar 2, kryształowe fiolki, miedziana wagę z odważnikami i teleskop.- Od razu, jakby miał przygotowane, mężczyzna podał nam to co chciałyśmy i wyszłyśmy ze sklepu. Koło poprzedniego miejsca zakupów, zauważyłam tabliczkę ,,Ollivander”. Kojarzy mi się to z czymś. W każdym razie weszłyśmy tam. Tysiąc opakowań, to najbardziej rzucało się w oczy.
-Witam jestem Ollivander, słynny wytwórca różdżek… jesteś praworęczna?
-Tak.-Skąd on wiedział?
Wręczył mi różdżkę. I co ja mam z nią zrobić? Nie znam przecież żadnych zaklęć! Wyglądałam pewnie na dziwnie osłupiałą. Mężczyzna kazał mi po prostu pomachać. No dobra. Machnęłam i roztłukłam mu okulary. Sam tego chciał.
- Reparo.- Powiedział i okulary się naprawiły.- Spróbujmy tą.
Jeden ruch ręką i zrobiłam dziurę w schodach. Jeszcze kilka takich prób i doszłam w końcu do ostatniej różdżki jaka miał mi do zaproponowania. Machnęłam i pojawiły się małe migoczące błyski. Ale to było piękne.
- 12,5 cala, włos z ogona testrala, sekwoja, odpowiednio giętka. Niezwykle rzadkie połączenie.- po jego słowach wyszłyśmy.
Znalazłyśmy Carmen i jej rodziców przed sklepem z szyldem w kształcie kota. Moja przyjaciółka w klatce miała piękna sowę. Jej mama podeszła do mnie i szepnęła mi na ucho.
- Chodź Natalie, musimy ci kupić prezent urodzinowy.- uśmiechnęłam się najmocniej jak mogłam. Rodzice Carmen są super!
W sklepie było mnóstwo kotów, ale ja przecież kocham ptaki, zawsze chciałam mieć własnego. Raz gołębiowi nastawiłam skrzydło. Było dużo rodzajów sów, zaczynając od płomykówki kończąc na sowie polarnej. Przeglądając od klatki do klatki, pewna sowa skupiła moją uwagę. Zamiast tak jak inne fruwać po klatce i wydawać dziwne dźwięki, ona siedziała spokojnie i czekała „na wyrok”. Spodobał mi się. Był to puchacz. Powiedziałam sprzedawcy jaką wybrałam i dał mi ja w klatce mówiąc, że to jest samiec.
- Zaraz wymyślę ci imię.- Ale jakie by tu pasowało? Do cichego spokojnego i opanowanego puchacza? Wiem! – Będziesz Quietam!- po łacinie znaczy to spokojny, opanowany i cichy. Trafny wybór.
Wróciłyśmy do reszty.
-Czas wracać!- zawołał wesoło Lupin.
I jak na zawołanie przyjechał ten sam taksówkarz. Jechaliśmy jakieś pół godziny. Po wysiadce krzyknęłam do Carmen.
-Do jutra!
Odmachała mi, i weszłam do tego domu. Wniosłam wszystko do pokoju. Tak w sumie byłam na strychu. Nie moi opiekunowie nie byli, aż tacy źli! Po prostu zabrakło miejsca, a strych był bardzo przytulny i ładnie go sobie urządziłam. Na niebieskich ścianach były poprzyklejane zdjęcia ze mną i Carmen oraz z ptakami. Dałam wszystko na biurko. Kufer jakimś magicznym sposobem stał koło szafy, ale nie pamiętam kiedy go kupowałam.
Włączyłam lampkę i zaczęłam przeglądać wszystkie książki. Nagle usłyszałam jak ktoś wchodzi do mojego „pokoju”. Była to profesor McGonagall.
- Dowidzenia Natalie, zobaczymy się w Hogwarcie. Chciałabym dać ci to. – i podała mi książkę o tytule ,,Dzieje Hogwartu” .Resztę znajdziesz w naszej bibliotece. Miłych wakacji.- Po tych słowach teleportowała się.
Już chciałam pogłębić się w lekturze, ale Quietam zaczął pohukiwać. Nakarmiłam go kupionymi przysmakami dla sów.
-Mam nadzieję, że mogę cie wypuszczać. Jutro udasz się na łowy.- I wróciłam do czytania podręczników, żeby na wszystkie lekcje być przygotowana.












Quietam <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz